#header-inner img {margin: 0 auto !important;} #header-inner {text-align:center !important;}

czwartek, 31 października 2013

Chapter II

I really feel
That I'm losing my best friend
I can't believe
This could be the end



-Co zrobiłaś? – głos i  śmiech Jaydona rozniósł się w mojej słuchawce, podczas gdy leżałam właśnie na kanapie w salonie i przeskakiwałam pilotem po kanałach.
-Serio. Nudzę się tutaj – zawtórowałam mu, wygodniej rozkładając się na kawałku mebla. – Musiałam cos zrobić, żeby zabić nudę…
-Aplikowałaś do fast fooda online? – ponowny śmiech sprawił, że nie skupiałam się już na tym, co aktualnie przełączam, wręcz cisnęłam pilotem w róg kanapy. – Gdyby mój braciszek dowiedział się tylko, co jego Nicole robi z nudy podczas gdy on nadal nie zdaje sobie sprawy, że ma Cię znowu na miejscu.
-Przestań tak mówić Jay…. – westchnęłam momentalnie zmieniając ton swojego głosu z rozbawionego na poważny. – To nie jest śmieszne… Ani trochę.
-Uuu…. – dopiero zauważyłam, że ton jego głosu jest wiecznie prześmiewczy i drażniący. – Chciałbym powiedzieć, że kłopoty w raju, ale wy chyba dawno go opuściliście.
-On mi powiedział, że…. – przygryzłam dolną wargę i nerwowo zarzuciłam nogę na nogę. – Że chyba byłam dla niego kimś więcej…
-Nick! – odsunęłam od ucha słuchawkę słysząc wydzierającego się na mnie Jaydona. – Wiem o wszystkim. Byłaś jego pierwszą i zrobiliście to kilka razy przed twoim wyjazdem… I wiem jeszcze, że jemu po tym wszystkim było naprawdę ciężko bez Ciebie.
-Wydaje Ci się – prychnęłam, łapiąc za jakąś gazetę. – Miał swój ukochany klub i pewnie szybko znalazł jakąś laskę…
-Jest z Susie dwa lata…. – przerwał mi, sprzedając kolejne detale  z życia swojego brata. – Wcześniej nie miał żadnej i…
-Czy ty do cholery słyszysz sam siebie Jaydon?! – warknęłam poddenerwowana, bowiem od kilku dni próbowałam odgonić od siebie myśli, że mój Gibbo się we mnie podkochiwał, że te wszystkie pocałunki i treningi przed jego związkiem ze starszą dziewczyną wcale nie były tym o czym myślałam. – Próbujesz mi wmówić, że 15 latek jest w stanie zakochać się po uszy?!



Leżałam na trawniku w Hyde Parku i czekałam, aż Jaydon punktualnie pojawi się w umówionym miejscu. Nie sprawdzałam już nawet ile minut jest aktualnie po czasie.  W moich uszach dźwięczała teraz muzyka, a na moją twarz padały promienie słońca. Tak było idealnie, na tyle idealnie, że ktoś musiał rzucić cień na moją twarz. Lekko poirytowana podniosłam powieki i dostrzegłam stojących nade mną Jaydona i Kierana. O tyle, o ile ten pierwszy uśmiechał się od ucha do ucha, drugi stał z jakąś urażoną miną i rękoma skrzyżowanymi na swojej klatce piersiowej.
-Nie mógł dzisiaj trenować – Jay szepnął, minimalnie się przy tym śmiejąc. – Uważa, że w ten sposób nie zostanie legendą.
-A ja myślę, że po prostu nie chciał się tu ze mną spotykać. – spojrzałam na chłopaka i podniosłam się z trawnika.
-Kieran, będziesz dzisiaj kierowcą? – spojrzałam na drugiego z bliźniaków, który zrezygnowany spojrzał teraz na swojego brata.
-Ty na pewno nim nie będziesz, a skoro znowu wzięliśmy mój samochód to chyba nie mam wyjścia. – westchnął wywracając oczami.
-Dobry braciszek – Jay wybuchł śmiechem, lekko szturchając chłopaka, a następnie obejmując mnie ramieniem i wykonując ten sam gest względem brata. – Dzisiaj Wam uświadomię jak wiele oboje tracicie.
-O czym ty znowu pieprzysz? – Gibbo zmierzył wzrokiem najpierw swojego brata, a później mnie.
Poczułam jak na moich policzkach pojawia się szkarłat, a moje nogi mimowolnie zaczynają się chwiać. W efekcie musiałam mocniej wtulić się w ramię Jaydona, żeby tylko moje 12 centymetrowe szpilki nie sprawiły, że skręcę sobie kostkę albo coś gorszego. Nie uszło to oczywiście uwadze, zarówno jednego jak i drugiego z braci.
-Daj mi te buty. – stanowczy głos Jaydona sprawił, że musiałam teraz spojrzeć na jego twarz. – Serio. Ściągaj te szpilki.
Patrzyłam na niego jak na ostatniego wariata, zastanawiając się, co jeszcze wymyśli. Już po kilku dniach w jego towarzystwie doszłam do wniosku, że dzieciństwo źle wpłynęło na jego psychikę, że zdecydowanie zbyt dużo imprezował, a w jego głowie roiło się od niekoniecznie dojrzałych pomysłów.
-No zdejmuj! Kieran więcej trenuje, więc Cię poniesie…. – poczułam jak tracę grunt pod nogami i to bynajmniej nie dlatego, że mój były przyjaciel miał mnie za chwilę wziąć na barana, ale dlatego, że te słowa wypłynęły z ust Jaydona, który najwidoczniej dzisiejszego wieczora próbował wyjawić swojemu bratu, kim naprawdę jestem.

-Znowu ją nosisz? – jęk Jaya dało się słyszeć w całym parku, na co odpowiedział mu tylko mój śmiech. –Stary, co ona z Tobą robi?
-Gibbo jest po prostu najlepszy na tym świecie – zaśmiałam się całując go w czubek głowy, a następnie przytulając się do jego pleców.
-Ciesz się, że jesteś taka lekka… Inaczej bym Cię nie niósł – stęknął spode mnie, a chwilę później się roześmiał. – Będę miał lepsze mięśnie niż mój idealny braciszek.
-Jakbyśmy nie ciągali jej przez pół miasta pieszo, to teraz nie musiałbyś jej nosić i już dawno bylibyśmy w domu. – burknięcie Jaya rozbawiło mnie po raz kolejny, ale widocznie tym razem nie tylko mnie.
-Gdybyśmy jeździli autobusem to nic byśmy nie załatwili. Matka by nas nigdzie nie puściła. – spode mnie po raz kolejny wydostał się lekko zdyszany głos Kierana. – Nick… Muszę zapalić, dasz mi te papierosy…
Ledwo stanęłam na ziemi, a paczka wylądowała pod moją koszulką. Spojrzałam w oczy Kierana i pokręciłam głową.
-Jak tak bardzo chcesz palić, to sam je sobie weź… - zaśmiałam się lekko, zupełnie zapominając, że z nami jest Jaydon.
-Dobrze wiesz, że mógłbym to zrobić… Tylko mój brat będzie znowu zazdrosny – zaśmiałam się, a chwilę później uległam oddając paczkę jej właścicielowi.
-Za to Cię uwielbiam… - poczułam jak chwilę później obejmuje mnie od tyłu na wysokości pasa i czule całuje gdzieś w szyję.
Był starszy, zawsze zaskakiwał mnie jakimś gestem. Nigdy nie protestowałam, chciałam dowiedzieć się od niego wszystkiego, chciałam chłonąć od niego każdą wiedzę, dotyczącą relacji damsko-męskich, a on sam mi ją serwował.
-Mam wieczorem trening… - zaśmiałam się wyswobadzając z uścisku jednego z bliźniaków. – Wracajmy lepiej do domu.



-Oprzyj się o moje plecy – w mojej głowie zadudnił głos Kierana, który w tym momencie wydawał  mi się niesamowicie surowy i seksowny.
-Z wielką chęcią – mruknęłam, wtulając jednocześnie swoją twarz w jego szyję. Zbyt duża porcja alkoholu tego popołudnia ulatniała się teraz wraz z moim wydychanym powietrzem. Widziałam jak żyłki na szyi Kierana niebezpiecznie pulsują i widziałam jak próbuje jednocześnie zapanować nade mną i swoim bratem. Jaydon tymczasem zaczepiał po drodze wszystkie dziewczyny, który miały na sobie krótkie kiecki, szpilki i wyglądały na kogoś kto idzie na imprezę. 
-Źle się czuję… - mruknęłam, skupiając się jednocześnie na mięśniach Kierana, które pracowały gdzieś pod jego koszulką. – Gdzie masz moje buty?
Zatrzymał się, jednocześnie podnosząc moje buty lekko do góry. Dałam mu znać, że muszę stanąć na ziemi, a po chwili w szpilkach zataczałam się już w kierunku pobliskiego krzaka, tylko po to, żeby zwrócić dzisiejszy obiad. Czułam jak chłodny pot spływa po moim czole i wspieram się dłonią o jakieś podparcie, które momentalnie przy mnie wyrosło. To samo oparcie właśnie przytrzymywało moje włosy i szeptało coś do mnie.
-Co? – jęknęłam, łapiąc duży haust świeżego powietrza.
-Przykro mi, że Jay cały wieczór zachowuje się jak ostatni dupek… - dopiero wtedy zrozumiałam, że opierałam się o Kierana, który ciągle uważał, że ja i Jaydon ze sobą sypiamy.  –Nie musisz z tego powodu się upijać i…
-Masz moją torebkę? – przerwałam mu po chamsku, a kiedy tylko wyciągnął ją w moją stronę, czym prędzej wyciągnęłam z niej papierosa i szybko go odpaliłam.
-Nie pal… - widziałam jak lekko się skrzywił odsuwając ode mnie na kilka milimetrów, jednocześnie nadal dbając o to, żebym mogła się o niego opierać.
-Jestem pijana… - spojrzałam mu w oczy. – Właśnie zwróciłam obiad, potrzebuje trochę nikotyny i prawdopodobnie porządnego seksu. – nie zwracałam uwagi na to, co powie Kieran, ani na to, co usłyszy Jaydon. – Przeleć mnie dzisiaj….
Wszystko co miało zabrzmieć poważnie, zabrzmiało jedynie jak żałosna prośba, a chwilę później ponownie wylądowałam w ramionach Gibbsa. Poczułam jak obejmuje mnie i głaszcze po głowie.
-Ładnie się dzisiaj załatwiłaś…




Sama nie wiem jak to się stało, ale rano nie obudziłam się ani w moim łóżku, ani Jaydona. Najzwyczajniej w świecie, kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam śpiącego koło mnie Kierana. Jego ręka obejmowała mnie gdzieś w talii, a powietrze, które wypuszczał ze swoich na wpół otwartych ust lądowało na moim czole. Powoli obróciłam się na przeciwny bok, a tuż pod łóżkiem wyrosła mi miska z jak się domyślam, tym co jeszcze dane było mi zwrócić tej nocy. Cicho jęknęłam, a w efekcie poczułam jak chłopak mocniej przyciąga mnie do siebie i przyciska do swojego torsu. Równomierne oddechy, które teraz pozostawały gdzieś na mojej szyi, sprawiały, że jego klatka piersiowa mimowolnie się prężyła, a chwilę później wracała do normalnego stanu.
-Kieran… - jęknęłam cicho, ale w efekcie poczułam tylko jak jego podbródek spoczął na moim ramieniu.
-Mówiłaś, że nie będziesz już wymiotować…. – jego senny ton głosu sprawił, że momentalnie obróciłam się tak, by móc sprawdzić, czy ciągle śpi. Spał… Tak  pięknie i uroczo. Mimowolnie się uśmiechnęłam i nieco pewniej do niego przytuliłam.
-Dziękuję… - szepnęłam przymykając powieki i nie zważając już teraz na konsekwencje dodałam: - Tak bardzo mi Ciebie brakowało.
-Jak to? – poczułam jak nerwowo się poruszył, spojrzałam na jego twarz i w miejscu tych przymkniętych śpiących powiek, dostrzegłam szeroko otworzone ciemne oczy. –Jesteś dziewczyną mojego brata, o czym ty mówisz?
-Nie jestem dziewczyną Twojego brata… - jęknęłam. – Nie uprawiałam z nim nigdy seksu, to by było dziwne gdybym zaczęła…
-Czemu dziwne? – widziałam jak zmarszczył brwi. – Boże Jay zmienił orientację?
-Co?! Nie! – spojrzałam na niego lekko się odsuwając i patrząc mu w oczy.
-Czemu ja Cię w ogóle przytulam?! – poczułam jak dłoń Kierana ześlizguje się z mojej talii, a on sam w dalszym ciągu uważnie mi się przygląda. – Czemu to by było dziwne gdybyś się z nim przespała?
-Bo uprawiałam seks z Tobą. – momentalnie zajrzał pod kołdrę jakby sprawdzając czy ma na sobie jakiekolwiek ubranie, a po chwili odetchnął z ulgą.- Nie teraz.
-Od dwóch lat mam dziewczynę i w przeciwieństwie do mojego brata jestem wzorem wierności – niemal syknął mi prosto w twarz. – Nie ma opcji, że to robiliśmy. Pamiętałbym... Chyba.
Złapałam głęboki oddech i przelotnie spojrzałam na sufit. Nie spodziewałam się, że to wszystko wyda się tak szybko, przez jedno popołudnie, które wymyślił Jaydon.
-Przespaliśmy się ze sobą kilka lat temu, nawet nie raz. – westchnęłam. – To był mój pierwszy raz. Mój i Twój i proszę Cię nie kłam teraz, że nie. – złapałam za kawałek kołdry i zdając sobie sprawę z tego, że mam na sobie tylko bieliznę z premedytacją go z siebie zrzuciłam. – Ta blizna na udzie to dokładnie ta, o której pomyślałeś za pierwszym razem, a ta… - wskazałam na podłużne cięcie na brzuchu. – To ta po wyrostku.
-Nick? – spojrzał na mnie z zaskoczeniem i jednocześnie niedowierzaniem malującym się na twarzy. – To naprawdę Ty? Co Ty tutaj robisz?  Ja…
-Czemu drzecie się na siebie od samego rana? – do pokoju wpadł Jaydon.
-Czemu mi nie powiedziałeś, że to Nicole?! – Kieran wydarł się na brata, jednocześnie do końca zrzucając z nas kołdrę.
-Czemu jesteście oboje w samej bieliźnie?! – patrzyłam to na jednego to na  drugiego i zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Zapewne siedziałabym tak jak kołek jeszcze długo, gdyby Kieran nie cisnął we mnie kołdrą, mrucząc, żebym się zakryła. – Wróciliście już do dawnych przyzwyczajeń i pieprzycie się po kątach, jak trzeciego muszkietera nie ma?




Leżałam na łóżku Kierana i nerwowo, co chwilę spoglądałam na drzwi. Miałam na sobie jedynie bieliznę, a moje palce wybijały nerwowy marsz o ścianę.
-No cholera! Nie wiem, gdzie je wrzuciłem! – spojrzałam na chłopaka stojącego tyłem do mnie i grzebiącego, gdzieś w szafce.
-Jesteś pewien, że Jay nie urwie się dzisiaj z lekcji tak jak Ty? – jęknęłam cicho w obawie przed nakryciem przez drugiego z bliźniaków.
-Nie. To znaczy na pewno mamy go z głowy jeszcze przynajmniej przez dwie godziny… Cholera gdzie one są…. – głos Kierana zniknął gdzieś w szufladzie, a ja głośno westchnęłam.
-Bez nich nawet na nic nie licz. – mruknęłam skupiając teraz swój wzrok na moim półnagim ciele.
-Nie jestem głupi. – spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. – Chyba nie chcemy wydać na ten świat wspólnego potomstwa.  Mam!
Spojrzałam na chłopaka, który w geście triumfu wyciągnął do góry opakowanie z pojedynczym kondomem i prezentował go z miną a’la ‘Eureka! Odkryłem właśnie elektryczność!’. Zwinnym ruchem znalazł się na łóżku obok mnie, a chwilę później podawał mi już opakowanie, wracając do całowania mojego brzucha. Stado motyli gwałtownie zebrało się do lotu, a ja bez pamięci zatraciłam się w kolejnych pieszczotach mających na celu dążenie do dobrania się do moich majtek.
-Uwielbiam Cię, Nick… - spojrzał mi w oczy, a chwilę później poczułam jak jego dłonie zgrabnie zsuwają moją dolną część bielizny, zaś jego usta bez problemu odnajdują wspólny rytm z moimi.







W te piękne słoneczne sobotnie popołudnie siedziałam w moim mieszkaniu na Highbury i przeglądałam właśnie gazetę, kiedy do moich drzwi rozległo się pukanie. Nie właściwie to nie było pukanie, to było walenie.
-Już idę! – ociężale podniosłam się z kanapy i chwilę później otwierałam drzwi zdyszanemu Jaydonowi.
-Słyszałaś? Gibbo krwawi! – patrzył na mnie z jakimś takim dziwnym przerażeniem, chyba pierwszy raz się martwił. No może martwił się już kiedyś: jak zgubił 5 funtów, które miał wydać na lody i lemoniadę mając jakieś 11 lat.
-Pokrwawi i przestanie – zaśmiałam się bagatelizując problem z jakim wpadł do mnie Jay, a może powodem tego było to, że jak i Kieran wyjaśniliśmy sobie najważniejszą kwestię: nic nie wróci do tego samego stanu rzeczy.
-Grał właśnie mecz. Ściągnęli go z boiska… Cholera, Nick co z Wami? Przecież wiesz, że on nienawidzi widoku krwi! – warknął na mnie jakby chcąc wywołać jakieś poczucie winy, ale to nie była moja wina.
-Będzie musiał do tego przywyknąć w takim razie… - mruknęłam od niechcenia łapiąc za bluzę.
-Będą zakładać mu szwy, proszę Cię on potrzebuje… - jęknął przede mną.
-On ma dziewczynę Jay! – warknęłam spoglądając na chłopaka.
-Gibbo tak na serio jest mięczakiem, zawsze płacze… - spojrzałam na Jaydona z miną w stylu, no co ty jeszcze mi nie powiesz, po czym uległam i razem z nim ruszyłam na stadion.



-Nie kręć się! – warknęłam na chłopaka, z którego oczu leciały teraz łzy, a jakiś hinduski lekarz usiłował nadaremnie go uspokoić i zaszyć ranę. – Jak ta krew ma przestać lecieć, jak nie dajesz się zszyć?!
-Nick… - jęknął, niewyraźnie wymawiając moje imię, a chwilę później łapiąc mnie za rękę i mocno ją ściskając.
-Spokojnie… - westchnęłam. –Wow! Ile ty masz siły w tych łapach?!
Pierwszy raz uważnie zlustrowałam jego ramionami i zrozumiałam, czemu poczułam ból pod wpływem uścisku. Jego mięśnie nie były po prostu wykształcone, one były kosmicznie wykształcone, one niemal nie mieściły się na tych drobnych kończynach. Zupełnie zapomniałam o tym, co się dzieje, skupiałam jedynie swój wzrok na jego ręku i na tych pulsujących mięśniach, pod wpływem uścisku na mojej dłoni.
- Gibbo, zamknij oczy… - sama chyba bardziej jęknęłam, niż on, ale o dziwo posłuchał mnie. – Zapomnij na chwilę o tym wszystkim, ok? Pamiętasz jak dostałeś propozycję z Arsenalu? Teraz jesteś jakby jego częścią no, nie?
-Pół roku później wyjechałaś…. – mruknął w dalszym ciągu mocno zaciskając powieki, podczas gdy ja dałam lekarzowi znak, że może zacząć szyć.
-Ale zanim wyjechałam ekscytowałam się tym z Tobą. Pamiętasz jaki byłeś szczęśliwy?
-Czemu już nie grasz? – ponownie mruknął, ściskając moją dłoń mocniej.
-Stwierdziłam, że na świecie nie ma lepszych kortów niż wimbledońskie i…. – cicho się zaśmiałam. – To chyba był mój protest. Tak bardzo chciałam tu wrócić, że mówiłam rodzicom, że przestanę trenować, jeśli nie będę tego mogła robić na Wimbledonie.
-Jesteś wariatką. – zaśmiał się cicho. – Tęskniłem za Tobą. Bardzo… Tak bardzo, że zdałem sobie sprawę, że to wszystko między nami to nie było jakieś głupie próbowanie i zabawa. Nie dla mnie, Nick…. Chyba od samego początku. A ten cały Josh…
-Joshua – przerwałam mu, lekko się śmiejąc.
-Właśnie on. – jęknął cicho, kiedy lekarz zaczął nakładać kolejny szew. – Denerwował mnie od samego początku. Wkurzało mnie to, że Ci się podoba i nawet bałem się, że może lubisz tylko białych facetów. Byłem kurwa zazdrosny.
-Shhhh…. –ostrożnie podsunęłam swoją twarz bliżej niego i pocałowałam go w policzek. – Już nigdy nie będziesz zazdrosny….
-Czemu? – mruknął lekko otwierając powieki i spoglądając na mnie.
-Zamknij te oczy – zaśmiałam się. – Bo masz dziewczynę i jesteś szczęśliwie zakochany. Cieszy mnie to, Kieran.
-Nie… - mruknął, ściskając mocniej moją dłoń. – Nie ciesz się, proszę. To wcale nie sprawi, że poczuję się lepiej. Ja….
-No i gotowe – lekarz zaprezentował nam swój firmowy uśmiech, jednocześnie pozwalając Gibbsowi otworzyć oczy. – Dziękuje. Pani pomoc była nieoceniona.
-Taki pacjent. – zaśmiałam się i wzruszyłam ramionami, a chwilę po tym wyciągnęłam swoją dłoń z uścisku Kierana i jako pierwsza wyszłam na korytarz do Jaydona.
Ledwo opuściliśmy gabinet zabiegowy, a na szyi Kierana zawisła Susie, chwilę później uważnie obcinając mnie wzorkiem, a zaraz po tym dziękując za dotrzymanie towarzystwa jej mężczyźnie. Moja odpowiedź była zupełnie niepotrzebna, jedynie odwzajemniłam uśmiech.
-Jay? Możesz mnie teraz odwieźć do domu? – westchnęłam, na co ten tylko pokiwał głową. –Brat? Kiedy Cię wypuszczą?

-Jutro rano. Nie martw się, chłopaki mieli przyprowadzić moje auto. – zaśmiał się, a po chwili jego wzrok spotkał się z moim. – Dzięki Nick. Jesteś najlepsza…. Jesteś najlepszym kumplem.



~*~

Witam.
Dziękuje za wszystkie komentarze, trochę się ich uzbierało. Cieszy mnie fakt, że podoba Wam się to opowiadanie. Rozdział postanowiłam dodać dzisiaj ze względu na to, że jutro dość późno wrócę do domu. Mam nadzieję, że ten rozdział Was nie zawiedzie. Na wstępie chcę zaznaczyć, że akcja musi trochę przyspieszyć ze względu na to, że jest tylko 7 rozdziałów. 
Kolejny rozdział dodam prawdopodobnie w środę, ponieważ na długi weekend najprawdopodobniej wyjeżdżam. Trochę życie na walizkach, dlatego cieszę się, że opowiadanie mam skończone w wordzie. Dzięki temu nie mam problemu z dodawaniem nowości. 
Pozdrawiam Was wszystkie i dziękuję za każdy komentarz. 

piątek, 25 października 2013

Chapter I

It's the wrong kind of place
To be thinking of you
It's the wrong time
For somebody new




Przechodziłam ulicami Wimbledonu, delektując się widokiem każdego budynku, który mijałam. Na widok poszczególnych parczków, placów zabaw czy ogrodów sąsiadów wracały wspomnienia z długich beztroskich popołudni spędzanych w gronie Jaydona i Kierana. Na mojej twarzy gościł mimowolny uśmiech, a w moich uszach dźwięczała muzyka. Tęskniłam za tym miejscem. Wystarczał mi Londyn i Wimbledon, nie musiałam na siłę próbować odzyskiwać przyjaciół. Nie potrzebowałam tego. Zmierzałam w stronę kortów do tenisa. Nigdy nie osiągnęłam zawodowego poziomu, było to spowodowane faktem, że po przeprowadzce do Polski zaprotestowałam, że nie postawię nogi na innym korcie niż ten najsłynniejszy w Anglii, a może zwyczajnie faktem, że nie miałam talentu, który wśród tenisistów przechodził z pokolenia na pokolenie. Razem z powrotem do Londynu postanowiłam powrócić na kort, dla własnej satysfakcji, dla samej siebie. Już nie dlatego, że ktoś wymagał od małej dziewczynki uprawiania jakiekolwiek sportu, który miałby ukształtować jej charakter i uchronić od destrukcyjnego wpływu dzieci sąsiadów – bliźniaków Gibbs.
Nie musiałam mieszkać ponownie w tej dzielnicy, wystarczyło, że byłam w Londynie i mogłam zorganizować sobie dojazd, choćby w postaci taksówki. Los przywiał mnie na Highbury. Highbury przypominające mi niemal na każdym kroku o Kieranie i tych kilku wspomnieniach z nastoletniego życia. Highbury, na którym dało się czuć ducha drużyny z tej części Londynu.



-Nie żartuj! Byłem Twoim pierwszym?- do moich uszu dotarł nieco prześmiewczy głos starszego o rok chłopaka o wdzięcznej twarzy małego chłopczyka. Miał ją od zawsze i nie widziałam go w przyszłości z innym wyrazem twarzy lub jej rysami, bez tego nazbyt przerysowanego i przy dużego nosa lub lekko odstających uszu.
-Takie to dziwne? – fuknęłam obracając się lekko przeciwną stronę. – Mam 12 lat, nie udawaj, że będąc w moim wieku pierwszy pocałunek miałeś już dawno za sobą.
-Nie, no…. – widziałam kątem oka, jak lekko się speszył, zmarszczył lekko brwi i nerwowo podrapał po tyle swojej głowy. – Myślałem tylko, że podoba Ci się ten gówniarz z Twojej klasy…. Jak mu tam? Josh?
-Joshua – rzuciłam z wyższością unosząc lekko do góry swój lekko zadarty nosek. – I nie… Nie podoba mi się, Kieran….
Poczułam jak moje policzki przyjmują szkarłatny odcień, a moje niebieskie oczy nieuchronnie wpatrują w jego ciemno brązowe. Kieran był zawsze jak brat, lubiłam go bardziej niż każdego innego chłopaka, ba nawet bardziej niż  Jaydona. To właśnie moja sympatia do niego była powodem szyderstw ze strony części chłopaków z klasy Kierana, którzy zawzięcie przytykali mu, że musi zaprowadzić swoją dziewczynę do szkoły, na trening, a wieczorem na dobranockę. Miałam swoją niepisaną ksywkę ‘dziewczyna Gibbo’. I mimo, że Kieran przy mnie udawał, że zupełnie nie obchodzą go te przytyki, niejednokrotnie widziałam jak chodził z rozwaloną wargą albo podbitym okiem ukrytym pod próbą zakrycia siniaka pudrem jego mamy.  Jeśli o to chodziło, jego mama była niezwykle cierpliwą kobietą.
-Hm? – mruknął, momentalnie podsuwając się bliżej mnie i obejmując mnie w talii. – Tak sobie myślę… - zaczął nieśmiało, wlepiając swój wzrok w kawałek betonu. – Skoro nikt Ci się aktualnie nie podoba, a chciałabyś poćwiczyć na przyszłość…. No wiesz na początek tylko całowanie….

Zaśmiałam się cicho pod nosem na wspomnienie mojego pierwszego pocałunku, a następnie wyciągnęłam z napoczętej paczki papierosa i bezceremonialnie odpaliłam go na środku Soho. Dochodziła 18 i nie spodziewałam się tutaj wielkiego tłumu, a już tym bardziej nikogo znajomego. Właściwie nie miałam już tutaj znajomych. Byłam jak jedna z tych niesamowicie wyrachowanych i zimnych nastolatek utrzymujących się z funduszy powierniczych, popijających całymi dniami albo kawę z logiem Starbucksa albo kosztownego drinka. Różniło mnie od nich tylko jedno: one zazwyczaj otaczały się grupką przyjaciół, podczas gdy ja byłam tutaj zupełnie sama. Wrzuciłam pusty kubek po kawie do śmietnika stojącego mi na drodze, a następnie zajęłam miejsce w jednym z ogródków pobliskiego pubu, czekając aż podejdzie do mnie jakiś kelner, ze swoim dziwacznym akcentem, którego obdaruję jedynie nienagannym białym uśmiechem i zamówię najdroższego drinka jakiego mają w karcie.  Zamiast tego do moich uszu dotarł znajomy mi śmiech, a kiedy już chciałam się podnieść i bez sprawdzania czy to na pewno osoba, o której myślę w popłochu uciec, przed moimi oczami wyrósł wysoki kelner oczekujący na zamówienie.  Nienagannie wydeklamowałam nazwę trunku, a następnie zrezygnowana opadłam na swoje miejsce, pospiesznie odpalając kolejnego papierosa.
-Nick?! – do moich uszu dotarł ten sam głos, ale z jakąś dziwną nutą przekąsu, tak dobrze znaną mi z ust Kierana, ale jednocześnie jakąś inną. Zupełnie odmienną. Niepewnie obróciłam się w jego stronę, a moim oczom ukazał się chłopak o ciemniejszej karnacji niż jego brat i zupełnie innym wyrazie twarzy.
-Jaydon – przywołałam na swoją twarz uśmiech, który nie był mi do tej pory znany, jakiś dziwny wyraz ulgi, który poczułam spotykając tutaj właśnie jego.
-Boże, nic się nie zmieniłaś! – zaśmiał się uważnie przyglądając się mojej twarzy, a chwilę później zajmując bez pytania krzesełko przy moim stoliku. – Ten sam zadziorny nosek i te same niemal błękitne oczy. Tylko… - skinął na papierosa żarzącego się w mojej dłoni. – Gibbo rzucił je na dobre zaraz po tym jak wyjechałaś. Wszyscy mu dokuczali, że palił tylko po to żeby się Cię wkurzać.
Wzruszyłam jedynie ramionami, nie chciałam zagłębiać się w temat młodszego z bliźniaków. Nie chciałam poznawać szczegółów jego życia, nie chciałam rozdrapywać żadnych ran zagojonych po stracie przyjaciela, bo przecież mianem starty mogłam to nazwać.
-Gdzie się zatrzymałaś? Na jak długo w ogóle jesteś w Londynie? Matka wspominała, że Twoi rodzice otworzyli firmę w Polsce... – stos pytań, jakimi zasypał mnie Jaydon były zupełnie niespodziewane i mimo, że nie wymagały skomplikowanej odpowiedzi zmusiły mnie to przemyślenia odpowiedniej konstrukcji zdań i zastanowienia się jakiej odpowiedzi najlepiej udzielić.
-Taaa… Firma… - bąknęłam zupełnie niewzruszona. – Nie rusza mnie to, że jestem córką budowlanego potentata. – wzruszyłam ramionami. – Chociaż po części, dzięki temu jestem tutaj. Kupiłam małe mieszkanie na Highbury – ponownie wzruszyłam ramionami, jednocześnie odbierając od kelnera mój trunek.
-To samo poproszę – Jaydon rzucił sucho w stronę kelnera, a później wykonał jakiś dziwny gest, zapewne w stronę swoich przyjaciół, czekających na niego, gdzieś za moimi plecami.
-Małe mieszkanie na Highbury? – zaśmiał się kręcąc głową. – Tam nie ma małych mieszkań. Nasza mała Nicole zdaje się być teraz wysoko postawioną osobą. – widziałam jak złożył usta w lekki dziubek, po czym delikatnie zagwizdał. – Gdyby tylko Kieran się dowiedział.
Wzruszyłam ponownie ramionami, starając się nadać temu ruchowi jak najwięcej obojętności na wieść czy powie o naszym spotkaniu swojemu bratu, czy też nie.
-Wpadnij do nas jutro. – kolejna propozycja, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, wprawiła mnie w osłupienie. – Przycisnę mojego braciszka, żeby coś ugotował. Ostatnio co raz lepiej mu to wychodzi… - kolejny chichot Jaydona przypomniał mi o śmiechu Kierana, za  którym chyba tęskniłam najbardziej przez cały mój pobyt w Polsce i chyba właśnie, dlatego zgodziłam się.

-Najbardziej lubię Cię jednak w spodniach – mruknął, któregoś słonecznego niedzielnego popołudnia, kiedy wracając z kościoła uciekliśmy rodzicom pod jakimś błahym pretekstem. Jaydona od samego początku nie wtajemniczyliśmy w ten plan, więc szedł teraz zapewne do domu ze swoją mamą. Ja natomiast skryta w lekkim cieniu otaczających nas bloków, stałam patrząc z uśmiechem w oczy Kierana. Przypierał mnie do tego muru, co chwilę coś mrucząc
-Zupełnie nie wiem, po co rodzice wciskają na Ciebie te spódniczki. – kolejne mruknięcie zostało połączone z pogardliwym spojrzeniem, jakim została obdarzona moja dolna część garderoby.
Nie odpowiadałam nic, jedynie się śmiałam. Spódnica, tudzież sukienka była dla mnie czymś normalnym, rodzice zawsze kazali nałożyć mi jedną z nich idąc do kościoła lub najzwyczajniej w świecie na jakieś przyjęcie. Mimo, że zadawałam się z dwoma wiecznie usmarowanymi smołą i trawą bliźniakami, sama niekoniecznie taka byłam. Poczułam jak jego opuszki palców ostrożnie badają moją twarz i mimowolnie przymknęłam powieki.
-Co nie zmienia faktu, że wyglądasz pięknie – ton głosu Kierana wydał mi się niezwykle zduszony, a chwilę później już doskonale wiedziałam czemu.
-Gibbo… - mruknęłam w dalszym ciągu nie otwierając oczu. – Myślę, że powinnam wracać….
-Przepraszam. – bąknął lekko się ode mnie odsuwając. – Chcę Ci tylko powiedzieć, że ostatnio było bajecznie i …. Przepraszam, jeśli naciskałem albo bolało.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego policzki, na których pojawił się teraz lekko czerwony kolor. Niepewnie złapałam jego dłoń, a później mocno się do niego przytuliłam.
-Chyba pamiętasz, co ustaliliśmy zaraz po tym? – szepnęłam, tak cicho jakby bojąc się, że jakaś wścibska sąsiadka nas podsłucha i za chwilę będziemy tematem numer 1 na ustach całej dzielnicy.
-Że nigdy więcej…. – pokiwał głową, obejmując mnie w talii i całując mój policzek.


Odrzuciłam, gdzieś na bok kolejne spodnie i wyciągnęłam z szafy kawową sukienkę. Nie miałam pojęcia czy to odpowiedni wybór, ale nie dbałam o to. Miałam po prostu wyglądać olśniewająco, jak kiedyś w te niedzielne popołudnia. Dwie godziny później, z butelką drogiego wina dzwoniłam do drzwi domu Gibbsów. Nigdy nie zastanawiał mnie fakt, że obaj bracia mieszkają ciągle razem, mimo, że stać ich na oddzielne mieszkanie. Widocznie tak było im wygodniej. Niepewnie spojrzałam na czubki moich kremowych butów i torebkę o podobnym odcieniu, jakby odtwarzając w swojej głowie, czy ten strój na pewno nadaje się do wyjścia z domu. Ale nie miałam już odwrotu, zwłaszcza, gdy usłyszałam ciche ‘Już idę’, a chwilę później w drzwiach stanął twarzą w twarz ze mną Kieran. Mimo, że miałam na sobie jedne z najwyższych szpilek jakie tylko nosił świat, ciągle był wyższy ode mnie i przyglądał mi się badawczo.
-Hej – posłałam mu sztuczny uśmiech, a następnie wyciągnęłam w jego stronę butelkę wina. – Jaydon mnie dzisiaj zaprosił.
-A jasne… - na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, który świadczył, że teraz już rozumie, a po chwili odebrał ode mnie trunek. – Kompletnie zapomniałem, faktycznie Jay mówił, że Cię zaprosił. Kieran – wyciągnął w moją stronę dłoń, jakby oczekując, że teraz mu się przedstawię, a później ją uściskam.
-Nicole… - ugryzłam się w  język przed powiedzeniem mu, że przecież już się znamy. Po prostu widocznie, tak miało być.

Po półtorej godziny siedziałam w towarzystwie jedynie Kierana i jego dziewczyny, niejakiej Susie. Długie blond włosy nadawały jej sukowaty wyraz twarzy i sprawiały, że przez cały czas uważnie jej się przyglądałam. Nie jako konkurentce, a jako osobie, która miała zaszkodzić Kieranowi w jego starannie wybrukowanej ścieżce kariery. Przepraszający uśmiech Kierana, który co chwilę posyłał w moją stronę, świadczył o tym, że faktycznie wziął mnie za randkę jego brata, a uświadamiał mnie, że jednego przyjaciela naprawdę straciłam kilka lat temu. Tylko ja mogłam być tak naiwna i uważać, że po dziewięciu latach milczenia rzucimy się sobie na szyję i będziemy zaśmiewać się z tych wszystkich dziecięcych wspomnień.  W końcu pojawił się Jaydon i przepraszając zajął miejsce obok mnie.
-Kieran, pamiętasz Nicole? – zaśmiał się rozlewając nową porcję wina.
-Nie. A skąd niby miałbym ją znać? – bąknął w ten charakterystyczny dla niego sposób, jednocześnie z niechęcia odklejając się od swojej wysokiej dziewczyny.
-Och… - Jaydon spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale ja w odpowiedzi, jedynie zaczęłam się bawić skrawkiem mojej sukienki, jakby próbując zakamuflować jakieś dziwne łzy, które powoli się we mnie wzbierały. – Myślałem, że byłeś na tej imprezie, na której się poznaliśmy.
-Skąd miałbym ją znać? – odburknął jednocześnie mocniej przytulając swoją dziewczynę, jakby chcąc znać bratu, żeby skończył ten temat póki jest czas. – Jedyne imprezy na jakich byliśmy razem to te Theo, Aarona i Alexa. I ciągle nie mam pojęcia, czemu Cię zapraszają.
-Ok, ok…. – widziałam jak Jaydon zrezygnowany przewrócił oczami, a chwilę później uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. – Temat skończony, Gibbo.




Leżałam na łóżku Jaydona i tępo patrzyłam w sufit, jakby próbując odkryć na nim jakieś niewidzialne gwiazdy lub coś podobnego.  Nie wiem sama na co liczyłam. Właściciel pokoju zmył się, gdzieś pół godziny temu, zostawiając mnie jedynie z Kieranem. Może właśnie leżałam na tym łóżku tylko dlatego, że bałam się usłyszeć stękającą sympatię byłego przyjaciela albo bałam się jego reakcji, kiedy zastanie mnie tutaj. Ciche pukanie do drzwi, sprawiło, że momentalnie na nie spojrzałam.
-Nie chcę przeszkadzać, ale muszę zaraz wychodzić… - czubek nosa, który zajrzał do sypialni Jaya wywołał na mojej twarzy uśmiech i sprawił, że momentalnie się podniosłam.
-Jasne. Jak zbiorę się szybko będziesz mógł mnie podwieźć? – spojrzałam w jego ciemne oczy.
Głośne westchnięcie uświadomiło mi, że to pytanie wcale nie było na miejscu. Nie chciał mnie podwozić,  nie znał mnie i nie chciał poznać.
-Musiałabyś się zebrać natychmiast.
-W sumie jestem gotowa – popatrzyłam na niego przepraszająco, a chwilę później zeskoczyłam z łóżka i złapałam za moją torebkę.
-Spałaś w tej sukience? – widziałam jak pierwszy raz uważnie zmierzył mnie od stóp do głów, a w mojej głowie pojawiła się jakaś mała iskierka nadziei, że rozpozna moją bliznę udzie.

-Aua…. Kieran! Jay! – jęknęłam siadając na krawężniku i jeszcze mocniej przyciskając swoją dłoń do mojego uda.
-Możesz się ruszyć?! – pierwszy stanął nade mną Kieran poganiając mnie jak zawsze, dopiero kiedy moją twarz spowił grymas bólu, a moje oczy wypełniły się łzami, zrozumiał, że coś jest nie tak.
-Co Ci jest? – Jaydon świdrował mnie i Kierana swoimi niemal czarnymi oczami, podczas gdy jego brat kucał przy mnie i próbował odciągnąć moją dłoń od bolącej części nogi.
-Kieran, nie… - jęknęłam patrząc mu w oczy. – Boli….
-Zaniosę Cię do domu, tylko mi pokaż… - szepnął najciszej jak potrafił, a ja wiedziałam, że robi to tylko dlatego, żeby nie dać Jaydonowi, żadnego powodu do śmiechu.
Mimo wszystko lekko pokiwałam głową, a kiedy zaczął odciągać moją dłoń, jego oczom bez problemu ukazała się krwawiąca rana.
-Cholera! – niepokojący okrzyk z ust Jaydona sprowadził mnie na ziemię.
-Jaydon! – zawsze kiedy, któryś z nich przeklinał karciłam go, przypominając, że jestem w pobliżu. – Nie znasz innych słów?!
-Cicho, cicho… - teraz to Kieran mnie uciszył, a po chwili zauważyłam, że przewiązuje mi nogę swoją koszulką. – Musiałaś zahaczyć o któryś z tamtych drutów.
-Co Ty robisz? – poczułam jak robi mi się słabo, sama nie wiedziałam czy to z powodu rany czy może tego, że Kieran właśnie zaczynał udzielać mi jakiejś pierwszej pomocy. Jak dwunastolatek może udzielić jej poprawnie?
-Uczyli nas tego w szkole… - podrapał się po głowie, a następnie spojrzał na brata jakby szukając potwierdzenia. – Tamuję krwotok. Ok…. Teraz powinno być w porządku. Chodź…. Zaniosę Cię do domu.



-Co to? – wskazał palcem na szramę na moim udzie – pamiątkę po moim spotkaniu z drutem.
-Nic takiego – zaśmiałam się przedzierając się między nim, a drzwiami. – Zwykła blizna. Pamiątka z dzieciństwa. – mój nerwowy śmiech rozniósł się po jego domu.
-Moja kumpela z dzieciństwa miała podobną – mogę przysiąc, że w jego głosie wyczułam nutkę tęsknoty, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać, jedynie spojrzałam na niego ze zrozumieniem i lekko pokiwałam głową.
-Co takiego sobie zrobiła? – lekko się zaśmiałam, kierując się w stronę drzwi frontowych i chwilę po tym naciągając moje szpilki.
- Druty… - widziałam jak przygryzł wargę i podszedł bliżej mnie. – Niepotrzebnie ciągałem ją wszędzie…. Rozcięła sobie nogę o taki gruby drut…
Lekko się skrzywił serwując mi całą opowieść, którą przecież tak dobrze znałam. W odpowiedzi posłałam mu krótki uśmiech.
-Musiałeś być dobrym przyjacielem. – westchnęłam. – A ona musiała być dla Ciebie ważna.
-Czasem zastanawiam się czy nie była kimś więcej…. – złapał za kluczyki, po czym nie czekając na mnie skierował się w stronę garażu. Stałam samotnie w tym przedpokoju i analizowałam jego słowa. Czułam jedynie dziwną pustkę, która przewiercała się teraz przez moje serce. Pustkę, która….

-Idziesz?!



~*~

Witam ponownie. 
Równo tydzień po dodaniu prologu witam Was z pierwszym rozdziałem. Cóż mogę powiedzieć? Cieszę się, że jeszcze są osoby, które w dalszym ciągu w jakimś stopniu są zainteresowane tym, co tam sobie napisałam. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i opowiadanie się spodoba. Pierwszy rozdział jest raczej objętościowo spory, mam nadzieję, że jednak nie za długi. 
Pozdrawiam i do zobaczenia za tydzień.

piątek, 18 października 2013

Prologue

Some somehow, it's a little different when
I'm with you, you know what I really am
All about, you know how it really goes 


Londyn, 2004 rok


-Gratuluję – śmiałam się, patrząc w oczy mojego odwiecznego kompana zabaw. – Wow! Arsenal to jest coś.
-Przestań to dopiero okres testowy. – spojrzał na mnie machając ręką. – Pewnie nawet go nie przejdę i zostanę na Wimbledonie.
-Gdzie byś nie został musisz rzucić te fajki. – mruknęłam siadając na murku i wlepiając swój wzrok w kawałek betonu pod moimi nogami.
-Nie zaczynaj od nowa – odbąknął mi zajmując miejsce obok,  a po chwili wyciągając papierosa i odpalając go. – Już o tym rozmawialiśmy tysiąc razy.
-Zupełnie nie rozumiem, czemu to robisz… - westchnęłam wzruszając ramionami. – Nie wszystkie dziewczyny lubią niegrzecznych chłopców.
-Zazwyczaj wszystkie fajne wolą takich – zaśmiał się, szturchając mnie w ramię. - Tak w ogóle, gdzie zgubiłaś rakietę?
-Nie miałam dzisiaj treningu. Mój trener pojechał na drugi koniec miasta, a mama zaprotestowała i stwierdziła, że sama nie będę się tak daleko zapuszczać.
-Gdyby tylko wiedziała – wybuchł gromkim śmiechem, dotykając przy tym mojego uda. – Żeby tylko wiedziała, gdzie zapuszczałaś się ze mną i Jaydonem.
-Kieran… - posłał mu ostrzegawcze spojrzenie jednocześnie, wpatrując się w jego ciemne oczy.
-Nick… - odetchnął  lekko kręcąc głową. – Jesteś małą wariatką, wiesz? Jak siostra, której nigdy nie miałem.
Śmiech zarówno mój, jak i jego rozniósł się echem po podwórku, a ja po chwili spoczęłam w jego przyjacielskim uścisku. To był mój Kieran, któremu tak bardzo ufałam. To było mój Wimbledon, nadal z najlepszymi kortami i kompanami na całe życie. To był mój Londyn.




Pół roku później


Siedziałam na zimnych schodach pod stadionem Kanonierów i czekałam, aż Gibbs w końcu wypadnie z budynku i uściska mnie jak zawsze na powitanie, całując przy tym w policzek. Czekałam, aż złapie mnie za rękę i zaciągnie albo do Finsbury Park albo Highbury Fields. Dzisiaj jednak nic nie mogło być idealne. Niektóre dni mają do siebie to, że są istną katastrofą, zlepkiem wszystkiego co najgorsze.  Ten właśnie taki był.

Silny wiatr, który spowijał teraz ulice londyńskiego Islington sprawiał, że moje włosy rozwiewały się w każdą stronę, a ich wcześniejsza stylizacja nie przynosiła żadnych efektów. Trzymałam w ręku paczkę papierosów, którą zarekwirowałam kilka dni temu Kieranowi i zastanawiałam się czy przypadkiem nie odpalić jednego z nich. Po moich policzkach wraz ze łzami spływał zrobiony rano makijaż. Płakałam. Modliłam się o to, że mój wybawiciel pojawił się tu jak najszybciej, przytulił mnie i nie pytał o nic.  Zdawałam sobie jednak sprawę, że będę musiała mu dzisiaj o tym wszystkim powiedzieć. Dzisiaj, bo później miało już nie być okazji.

Przybiegł jak zwykle spóźniony. Nie patrząc na moją twarz zajął miejsce na schodku obok mnie. Poczułam jak mnie obejmuje, a chwilę potem całuje w przemoknięty policzek.
-Co się stało? – zmierzył mnie wzrokiem. – Hej… Wiatr w końcu przestanie wiać tak mocno, a Twoje włosy ułożą się jak trzeba. – zażartował kciukiem ścierając moje łzy.
-Wyjeżdżam… - mruknęłam cicho, jakby w obawie, że usłyszy. Tylko przecież to było celem. Miał usłyszeć, uspokoić mnie, że wszystko się ułoży, a nasz kontakt się nie urwie.
-Turniej? – mogę przysiąc, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. – To dobrze!
-Nie ma żadnego turnieju! Moim rodzicom na starość zachciało się wracać do Polski. – warknęłam spoglądając na niego swoimi zapłakanymi oczami. – Dlatego jutro wsiadam w samolot, a kilka godzin później ląduje w Polsce. Na stałe.
-Co Ty pieprzysz?! – zaśmiał się, w dalszym ciągu patrząc mi w oczy. – Ściemniasz, prawda? Jak to na stałe? To tylko wakacje.
-Powinieneś mi teraz powiedzieć, że wszystko się ułoży i będziemy pisać listy. – jęknęłam, wtulając swoją twarz w jego tors. – Tak bardzo chciałabym tu zostać.
-Cii…. – poczułam jak głaszcze moją głowę. – Wszystko będzie ok. Wrócisz tu przecież…. Nie zapomnę o Tobie, Nick….

Poczułam jeszcze krótki pocałunek na czubku mojej głowy,  a potem…. Potem pozbierał mnie z tych schodów, a następnie opatuloną w jego bluzę zawiózł prosto do domu. I chociaż przed wejściem do domu kilkukrotnie zawracałam mówiąc, chociażby że jego mama może mnie zaadoptować, to jednak wpakował mnie do środka. Wpakował, przytulił na pożegnanie, a następnie… Następnie był nowy dzień, a ja siedziałam w samolocie, lecąc do Polski.


~*~

Witam po długiej przerwie. Spisałam coś czym chciałam się z Wami podzielić. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Praca przy tym jednak pochłonęła trochę mojego serduszka i fascynacji Kieranem, tak ogólnie rzecz biorąc witamy chłopaka na twitterze. ;)
Co do moich nieskończonych opowiadań: kiedyś je skończę, mam to w planie. Nie chcę teraz na siłę pisać zakończeń i zmieniać każdy zamierzony plan. Nie o to chodzi. Póki co mam nadzieję, że będziecie się równie dobrze bawić, co ja pisząc te krótkie siedmiorozdziałowe opowiadanie.
Zostawiam Was z tym o to prologiem, krótki bo krótkim. :) Mam nadzieję, że się spodoba i jeszcze o mnie nie zapomnieliście.