Even if the sky was crashing down
And no light of day was to be found
I will never break down
- Nie
powinieneś nigdzie lecieć… - spojrzałam najpierw na Kierana, a później na jego
plaster na łuku brwiowym.
-Przestań. – zaśmiał się. – Boss mówi, że jest niewielkie
prawdopodobieństwo, że dostanę znowu w to samo miejsce.
-Nie powinieneś… - mruknęłam ponownie.
-Nawet nie wiem, czy zagram. Nacho też leci. – w odpowiedzi
jedynie pokręciłam głową. – Nie kręć nosem. Nicole….
-Kieran, nie podoba mi się ten pomysł, ok? – niemal
warknęłam, ale przecież i tak nie mogłam nic zdziałać, dlatego opadłam na moje
łóżko i zaczęłam uważnie przyglądać się
mojemu sufitowi.
-Polecę i przeżyje. Obiecuję. – zaśmiał się, a po chwili
zamiast białego sufitu przed moimi oczami zaświtała ciemna twarz przyjaciela z
dzieciństwa.
-Wyglądasz z tym plastrem jak jakiś wojownik – lekko się
skrzywiłam. – A z tym limem… - ostrożnie dotknęłam okolic jego oka. – Jakbyś
miał makijaż… Albo…. Jak szczeniaczek Gibbo! Duże oczka i takie lekko
podpuchnięte oko. – zaśmiałam się ponownie.
-Żaden szczeniaczek… - mruknął, a po chwili wylądował na
mnie przygniatając mnie do materca.
-Kieran… - zaśmiałam się. – To było zabawne jak mieliśmy
naście lat. Teraz miażdżysz mnie, moje cycki i naruszasz strefę mojej
intymności. Jesteś kurwa ciężki!
-Strefę Twojej intymności? – zaśmiał się, patrząc mi w oczy.
– Kochanie, już dawno ją naruszyłem.
-A leć już do tej pierdzielonej Turcji… - bąknęłam
przewracając oczami.
-Czy Ci się to podoba, czy nie i tak bym poleciał. Taka
praca… Dzięki niej mogę bawić się, gdziekolwiek chcę. – zaśmiał się ponownie,
podnosząc się do pozycji siedzącej na moich biodrach
-Patrz! Ja mam tak samo! Bez pracy – wystawiłam język w
dalszym ciągu uważnie mu się przyglądając, a chwilę później ostrożnie kładąc
swoje dłonie na jego torsie. – Nie masz żadnego fajnego i wolnego kolegi
piłkarza?
-Czemu pytasz? – zmarszczył brwi, w dalszym ciągu mi się
przyglądając.
-Chyba pora znaleźć faceta i zacząć układać sobie życie. –
westchnęłam. – A wiesz z takim posagiem muszę mierzyć wysoko.
-Nie będę Cię swatać z tymi idiotami. – burknął, podciągając
mnie do góry. – Jedyny słuszny kandydat siedzi właśnie na Tobie.
Siedziałam na kawałku
trawy i patrzyłam na Kierana, który właśnie spędzał ostatnie minuty na
treningu. Obiecałam mu, że dzisiaj na niego poczekam, dlatego teraz plotłam
jakieś dziwne bransoletki z trawy i czekałam na zakończenie tego czegoś
nazywanego treningiem sportowym.
-Tak sobie myślałem… –
wyrósł nade mną, niczym spod ziemi, a następnie podał mi dłoń i podniósł do
góry. – Jak będziemy starzy, bezdzietni i samotni…
-To zawsze będziemy
mogli na siebie liczyć. – spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam i jestem
pewna, że gdyby nie koledzy chłopaka, na pewno bym go pocałowała.
-Właściwie to….
Cholera! – warknął potykając się o chodnik. – Jak skończę 30 lat i ciągle będę
piłkarzem to na pewno będę chciał mieć rodzinę.
Spojrzałam na niego, a
chwilę później wybuchłam śmiechem.
-O nie, więcej
Gibbsów? Nie zgadzam się !
-Jak skończę 30 lat i
nie będę mieć nikogo to chcę być z Tobą. Obiecaj mi to, Nick…
-Ja nie będę mieć
jeszcze trzydziestki… - zaśmiałam się, a chwilę później zawisłam na jego szyi.
– Obiecuję. Obiecuję Gibbo.
Sam nie wiedziałem, co robiłem w tym polu karnym i dlaczego
włączył się we mnie strzelecki instynkt. Lubiłem wędrować do przodu, ale nie w
meczach o wszystko, nie przy takim wyniku. Ale teraz było za późno, bo prosto
pod nogi dostałem wymarzoną piłkę od Theo. Niewiele się zastanawiając huknąłem
prosto w bramkę i….
-GOOOL! – głos speakera potoczył się po trybunach, a kibice,
którzy byli tu dla nas zawyli z radości.
Przebiegłem kilka
metrów, całując przy tym swój nadgarstek. Sam nie wiem, czemu to zrobiłem,
musiałem po prostu zaprezentować jakąś cieszynkę. Wiedziałem, że i tak nikt nie
będzie o to pytał. Długo nie czekałem na to, aż w moich ramionach znajdzie się
Walcott, a chwilę później otoczy mnie cała reszta drużyny. Czułem wiszącego, gdzieś nade mną Jacka,
który krzyczał z radości do mojego ucha i czułem jak, któryś z chłopaków całuje
mnie w głowę. Nicole nie miała racji, powinienem był grać od samego początku.
Już szykowałem dla niej swoją triumfalną mowę, kiedy przeszył mnie ból. Łzy
same podeszły do moich oczu i zaczęły ciec, odruchowo złapałem za miejsce,
które kilka dni temu zszywał lekarz.
-Co jest, Gibbo? Płaczesz? – do moich uszu dotarł lekko
rozbawiony głos Theo.
Łatwo było im się śmiać, oni właśnie cieszyli się z
prowadzenia, podczas gdy mnie przeszywał tylko mi znany ból. Aktualnie mógł go
znać jeszcze tylko Laurent, ale ten właśnie spędzał mecz w szatni.
-Odpadł mi plaster? Co ze
szwami? – warknąłem przebiegając teraz obok niego w stronę naszej
połowy.
-Nic Ci nie jest. Przeżyjesz – zaśmiał się ponownie.
-Masz nikomu nie mówić… - warknąłem, układając już w swojej
głowie obraz siebie samego jako małej zapłakanej dziewczynki, bojącej się
pająków.
– Weź się stary w garść. – rzuciłem sam do siebie. – Nie
bądź gorszy niż Susie.
W czwartkowe popołudnie właśnie miałam wyjść na zakupy,
kiedy otwierając drzwi zastałam w nich Kierana z jakimś pakunkiem owiniętym
kolorowym papierem i wstążką.
-Albo przespałam więcej niż jedną noc, albo ciągle nie ma
Świąt Bożego Narodzenia… - spojrzałam na niego z dystansem, a następnie
wpuściłam do domu.
-Wiem – zaśmiał się. – To po prostu taki tam drobiazg z
Istanbułu… Za tą pomoc jak mnie szyli…
Ostrożnie mu się przyjrzałam, jakby podświadomie, chcąc sprawdzić
czy z jego szwami na pewno wszystko w porządku. Nic się nie zmieniło, nie
miałam racji. Mógł zacząć triumfować, dlatego pewnie przywiózł mi to coś…
Ostrożnie zaczęłam odwijać papier, jakby w obawie, że to coś, co jest w środku
za chwilę wybuchnie. Poczułam jak Kieran obejmuje mnie w pasie i przyciąga
bliżej siebie, skupiając swój wzrok podobnie jak ja na upominku. Ostrożnie
zerwałam ostatnią warstwę papieru, a moim oczom ukazała się prześliczna torebka
od Prady. Doskonale pasowała do tej nowej skórzanej kurtki, którą kupiłam w
miniony weekend. Ponadto przez jej ramiączka przewieszona była jedwabna apaszka
o kremowym kolorze.
-Dziękuję…. – uśmiechnęłam się szeroko, zawieszając swoje
ręce na jego szyi i mocno się przytulając do jego umięśnionego ciała.
-Otwórz torebkę… - szepnął, a jego dłoń niefortunnie
powędrowała, gdzieś na moje biodro. O dziwo, jego dotyk mnie nie krępował, nie
przerażał, ani nie działał na mnie w jakiś negatywny sposób. Czułam się jakbym
go doskonale znała i za nim tęskniła, dlatego teraz bez jakiegokolwiek protestu
złapałam za zamek torebki i go rozpięłam. Moim oczom ukazał się żółty kawałek
materiału, a kiedy go wyciągnęłam dostrzegłam numerek 28 i nazwisko Gibbs.
Prychnęłam jedynie śmiechem, a chwilę później poczułam jak przyciąga mnie
bliżej siebie.
-Jak kiedyś uda mi się zaciągnąć Cię na mój mecz to
usiądziesz w tej koszulce. – mruknął, gdzieś nad moją głową, a chwilę później
poczułam jak opiera o nią swój podbródek.
-Napijesz się czegoś? – westchnęłam, przejeżdżając swoją
dłonią po jego mostku.
Brakowało mi go, tak strasznie mocno, że chyba byłam w
stanie zrobić wszystko, żeby tu został, wliczając ściągnięcie z siebie ubrań i
zrobienie tego samego z jego ciuchami. Na szczęście nie było to konieczne.
Mogliśmy spędzać czas razem, niekoniecznie zbliżając się do siebie cieleśnie.
Obudziłam się rano, czując na sobie czyjeś ramię. Poczułam
ból szyi, spowodowany najprawdopodobniej złym ułożeniem w nocy. Obróciłam się w
stronę, z której docierała do mnie ta ręka i lekko się uśmiechnęłam następnie
całując jej właściciela w policzek.
-Hej… - szepnęłam cicho, a następnie złapałam za kawałek
żółtego materiału, który spoczywał na moim ciele.
Wczoraj po namowach
Kierana przymierzyłam jego koszulkę, a kiedy zrozumiał, że jest przyduża
zaproponował mi zrobienie z niej sukienki, a ja? Nie miałam serca jej z siebie
ściągać i patrzeć na jego smutną twarz, dlatego postąpiłam zgodnie z jego
instrukcjami, a w efekcie w niej zasnęłam.
-Zostałeś jednak na noc? – mruknęłam w stronę sennego
chłopaka.
-Zostałem? – widziałam jak spojrzał na mnie lekko
rozkojarzony, a po chwili z plaskiem uderzył się w czoło. – Miałem jechać do
Susie…
-A ja na zakupy – zaśmiałam się, ponownie wtulając się w
jego tors. – Zamiast tego spędziliśmy popołudnie i noc razem w czysto
przyjacielskich relacjach.
-Mhmm… - mruknął. – To nie jest śmieszne. Ona mnie zabije… -
po chwili odsunął się ode mnie i zaczął szukać swojego telefonu. – Nie
rozmawiałem z nią od wtorku. Kurwa! Kiedyś byłem jej wierny jak pies…
-Shhh…. – spojrzałam mu w oczy, a chwilę później wskazałam
telefon leżący na nocnej półce. – Nadal jesteś jej wierny.
-Widzisz co się dzieje? – burknął podnosząc się do pozycji
siedzącej. – Przylatujesz z powrotem i nie mija miesiąc od kiedy wiem, że Ty to
Ty i wariuję. Przedkładam Cię nad wszystko. Za półgodziny mam trening, na który
pewnie nie zdążę, bo chcę Cię zabrać na te zakupy, bo masz pustą lodówkę …
-Wezmę taksówkę – przerwałam, patrząc mu w oczy i w dalszym
ciągu będąc w lekkim szoku, tego co powiedział. – Nie musisz mnie nad nic
przedkładać….
-Może i nie muszę, ale chcę. – westchnął, podnosząc się z
łóżka i sięgając po swoje spodnie. – I chcę jeszcze jednego, Nick…
Spojrzałam na niego, unosząc lekko do góry jedną brew.
-Chcę w końcu zajrzeć pod tą koszulkę i sprawdzić jak bardzo
się zmieniłaś – poczułam jak moje policzki zaczynają się czerwienić. – Chcę Cię
w końcu przelecieć, trochę lepiej niż dawniej… Także tyle by było z mojej
wierności…
Patrzyłam w okno i liczyłam krople deszczu spadające na mój
parapet. Ulewa z zachodniego Londynu
przetransportowała się właśnie nad Highbury. Gorący kubek wypełniony kawą z
mlekiem przyjemnie ogrzewał moje dłonie i sprawiał, że to mieszkanie i moje
życie wydawały się aktualnie mniej puste. Pierwszy raz obejrzałam w telewizji
mecz Kierana. Nie wiedziałam czy to przez to, co ostatnio mi powiedział, czy
może dlatego, że naprawdę się nudziłam. Na samą myśl o przemoczonym do suchej
nitki Kieranie, przebierającym się w szatni na drugim końcu miasta przeszedł
mnie przyjemny dreszcz. Sama nie wiem, co się działo ze mną od kilku dni, ale
widocznie ciągnęło mnie do niego. Brązowa torebka z logiem Prady stała się moją
ulubioną, a kremowa chusta ulubionym dodatkiem. Mogłabym nosić je codziennie,
podobnie jak tą żółtą koszulkę, która prawdopodobnie wisiała teraz na ramie
mojego łóżka.
-Jesteś idiotką, Nicole… - rzuciłam sama do siebie i zajęłam
się ponownie liczeniem kropel deszczu.
Kieran nie odzywał się do mnie od piątkowego poranku,
zupełnie jakby chciał wszystko wymazać. I mimo, że mijał dzisiaj dopiero drugi
dzień, to w mojej głowie odzywało się jakieś głupie poczucie winy, że może
faktycznie niepotrzebnie tu przyleciałam, pojawiłam się w jego życiu i na nowo
w nim zamieszałam. Złapałam za telefon leżący na parapecie i pospiesznie
wystukałam wiadomość:
Przepraszam. Nigdy nie
chciałam namieszać Ci w głowie. Może lepiej będzie jak od siebie odpoczniemy?
N.
Wybrałam numer Kierana i po chwili zawahania nacisnęłam
wyślij. Wiadomość poszła w świat, a jego telefon zapewne zadzwonił, schowany
gdzieś na dnie sportowej torby, leżącej w zatłoczonej i gwarnej szatni drużyny
gości. Jeszcze nie wiedziałam, że tej odpowiedzi nie doczekam się ani dzisiaj,
ani jutro, ani pojutrze. Sama nie wiem po co w ogóle to napisałam. Dlaczego
miałam nadzieję, że odpisze i w jakim celu tak usilnie zabiegałam o jego uwagę?
Nie byliśmy już parą nastolatków, która
sypiała ze sobą dla zabawy odsuwając gdzieś na bok jakiekolwiek uczucia. Ja nie
byłam już tą małą i bezbronną Nicole zdaną tylko i wyłącznie na uwagę Kierana.
Dorosłam, musiałam udowodnić to sobie samej.
Był środek tygodnia, ale to wcale nie trzymało mnie z dala
od Soho. Dobre jedzenie, drinki i kluby. Miejsce dla mnie. Nie zważając na
ludzi zapraszających do swoich lokali weszłam do pierwszego lepszego klubu.
Pech chciał, że wychodząc na miasto napisałam Jaydonowi, że gdybym zaginęła to
byłam na Soho zatopić smutki i udowodnić sobie parę rzeczy. W gruncie rzeczy
ten wypad do dzielnicy angielskiej rozpusty skończył się dla mnie katastrofą.
Niemal leżałam na barze przyglądając się facetowi, który za
punkt honorowy postawił sobie dzisiejszego wieczoru poderwanie mnie, upicie, a
następnie zaciągnięcie do łóżka. Dwa pierwsze punkty wychodziły mu nawet bez
zarzutu, z ostatnim miał pecha. Od kiedy wyjechałam do Polski nie spałam z
nikim innym niż Kieran i mimo, że miałam sobie udowodnić, że potrafię bez niego
żyć, to czułam że to nie jest dobry moment na zerwanie z tym ‘nałogiem’. Facet
był ode mnie starszy, mógł być starszy nawet od Gibbsów, ale nie zwracałam
uwagi, bo stawiał dobre drinki. Tylko te z najwyższej półki. Od jakiejś godziny
nie zwracałam już nawet uwagi na jego paplaninę, a jedynie podśmiewywałam się
pod nosem, udając że jest tak zabawny. I wszystko byłoby w porządku, gdybym nie
poczuła jego dłoni na moim udzie i nie zrozumiałabym, że wcale nie chciałam jej
tam poczuć. Długie palce lekko zacisnęły się na mojej skórze, a ja poczułam jak
zaczęłam się trzęść. Pierwszy raz zaczynałam się bać jakiegoś niewinnego
flirtu. Facet zdecydowanie uświadomił mnie właśnie, że bez wizyty w jego
mieszkaniu albo klubowej łazience nie opuszczę tego lokalu. Jedyne co mi
pozostało to robienie dobrej miny do złej gry i modlenie się w duchu o cud.
Mój cud przyszedł szybciej niż myślałam.
-Ekhm! – nad moim uchem rozległo się wyraźne chrząknięcie, a
ja jak głupia podskoczyłam na siedzeniu, dopiero później się obróciłam i widząc
twarz Kierana poczułam ulgę. – Możemy porozmawiać?
Już miałam się podnieść i uciec z nim, chociażby na drugi
koniec Londynu, kiedy głos zabrał amant, który pilnował mnie całą noc.
Oczywiście, o ile to można nazwać pilnowaniem.
-Koleżko… Dziewczyna jest ze mną, zobacz lepiej jak dużo tu
masz dziewczyn. Na pewno znajdziesz jakąś dla siebie.
-To mój brat? – rzuciłam lekko powątpiewającym głosem i
posłałam facetowi podobne spojrzenie, w efekcie tylko się zaśmiał.
-Brat? A to mi dobre! – kolejna salwa śmiechu zaburzyła mój
proces myślowy. – Nie nabiorę się na to. Jesteście różnej karnacji, zupełnie
różnej. Brat! – powtórzył jak echo i ponownie się zaśmiał.
-Może i nie jestem jej bratem, ale jedno jest pewne… -
Kieran przybrał poważny wyraz twarzy. – Wypiła dzisiaj za dużo i ktoś musi ją
sprzątnąć do domu. Jej domu.
-Pozwolisz, że się tym zajmę? – burknął gbur, sama nie wiem,
co mnie podkusiło, że spędziłam z nim
niemal całą imprezę. Poczułam jak zacisnął
swoją dłoń mocniej na moim udzie i syknęłam z bólu.
-Koleżko… - ironiczny głos Kierana sprawił, że mimo wszystko
lekko się uśmiechnęłam. – Ona nie potrzebuje Twojego towarzystwa. Jak masz
jakiś problem to załatw go ze mną, a nie z nią.
Poczułam jak chłodna dłoń odsuwa się z mojej nogi, a facet
podniósł się i zrównał z Kieranem. Był od niego niewiele wyższy, ale sama nie
wiem, kto aktualnie miał bardziej wojowniczy wyraz twarzy.
-Nick…. – szept Kierana wyrwał mnie teraz z moich własnych
myśli. – Moje auto stoi za klubem. Wsiądź i poczekaj…. – zobaczyłam jak wyciąga
w moją stronę kluczyki, które bez zawahania złapałam, a następnie z moją
torebką dosłownie wybiegłam z lokalu.
Siedziałam w zamkniętym samochodzie i nerwowo uderzałam
paznokciami o skórzaną tapicerkę. Kilka sekund temu podskoczyłam ze strachu pod
wpływem cichego pukania do przeciwnej szyby. Kieran informował mnie, że chce
dostać się do środka, a później odpalić auto i odjechać do domu. Teraz wsiadał
trzymając się za dolną wargę.
-Co Ci? – uważnie mu się przyjrzałam, odciągając następnie
jego dłoń z ust. Moim oczom ukazała się
rozwalona i krwawiąca warga. Pospiesznie wyciągnęłam z torebki chusteczkę, a
następnie przyłożyłam ją do jego ust.
-Pieprzony fan Spurs – wzruszył ramionami uważnie mi się
przyglądając. – Jesteś cała?
-Ja tak, ale… Co Ty tu w ogóle robiłeś?! – spojrzałam na
niego z poważnym wyrazem twarzy. – Nie grasz jutro jakiegoś meczu?
-A czy to jest ważne? – westchnął. – Jak widać potrzebowałaś
mnie. Dobrze, że Jay mi powiedział, że od godziny nie odbierasz telefonu.
Jechałem do hotelu, więc po drodze wpadłem…
-Kieran! – skarciłam go wzorkiem.
-No co?! – spojrzał na mnie zdziwiony. – Odstawiam Cię do
domu i uciekam do drużyny. Nie bój się…
Nieco mocniej docisnęłam chusteczkę, sprawiając, że ten
syknął z bólu w dalszym ciągu mi się przyglądając. Mimowolnie spojrzałam w jego
ciemne tęczówki i wtedy to się stało. Poczułam się jakbym miała znowu naście
lat i leżała obok niego na łóżku. Okryta jedynie prześcieradłem, które
zaplątane, gdzieś między moimi nogami i jego zastępowało kołdrę od jakiegoś
czasu spoczywającą na podłodze i zasłaniało nasze najbardziej intymne części
ciała. Powoli podsunęłam się bliżej, zupełnie nie zważając na to, że dzieląca
nas odległość zmalała. Jego nos znajdował się zaledwie kilka centymetrów od
mojego, a nas dzieliły tylko oddzielne siedzenia w samochodzie. Ponownie
skupiłam swój wzrok na chusteczce, która została już przekrwiona na wylot.
-A jak nie zagoi się do jutra? – mruknęłam cicho.
-Powiem, że przez sen uderzyłem się o szafkę czy coś… -
westchnął, a ja poczułam jak ciepłe powietrze z jego ust wylądowało na moim
dekolcie.
-Dziękuje, Kieran… - szepnęłam, nie patrząc w jego oczy.
-Za co? – albo przez tą krew zamroczyło go całkowicie, albo
właśnie próbował udawać, że nie ma tematu.
-Za to, że wpadłeś i mnie ocaliłeś. Niczym książę na białym
rumaku… – zaśmiałam się lekko, odsuwając chusteczkę od jego ust i dotykając ich
palcem. – Znowu przedłożyłeś mnie nad coś…
-To nie biały rumak, tylko Range Rover… - zaśmiał się,
patrząc mi w oczy. – Zatamowałaś już to krwawienie? Chciałbym stąd jechać….
Ponownie dotknęłam jego ust swoimi palcami, a kiedy tylko
poczułam jak zadrżały pospiesznie odciągnęłam dłoń i jak spłoszona antylopa
złapałam za pas i szybko go zapięłam.
-Jedźmy…
~*~
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Czemu nie dodałam nic w ubiegłym tygodniu? Porwali mnie do Wrocławia i niestety nie było jak, a tydzień był dość zakręcony. Mam nadzieję, że rozdział na prawie 3000 słów Wam to wynagrodzi.
Rozdział dodaje teraz, ale poinformuję Was rano. Pozdrawiam!