#header-inner img {margin: 0 auto !important;} #header-inner {text-align:center !important;}

czwartek, 28 listopada 2013

Chapter IV


'Cause your love is my love
And my love is your love
It would take an eternity to break us
And the chains of Amistad couldn't hold us....


Patrzyłam jak Kieran obejmuje Susie i namiętnie całuje ją w usta. Miała na sobie wysokie szpilki, idealnie dopasowane spodnie i obcisłą koszulkę. Wyglądała naprawdę uroczo, jak typowa dziewczyna piłkarza. Mój wzrok powędrował teraz na moje stopy, kremowe Conversy niby świetnie współgrały z jasnymi jeansami i żółtą koszulką, ale coś było nie tak. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Czemu w ogóle nałożyłam ten t-shirt? Wyglądałam teraz jak jakaś popieprzona dziewczyna uwielbiająca piłkę nożną i nosząca na plecach nazwisko piłkarza, w którym się zadurzyła. Nie chciałam, żeby Kieran mnie tu zobaczył, żeby dowiedział się, że w ogóle byłam na tym meczu. Obróciłam się na pięcie, żeby jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, kiedy na mojej drodze stanęło dwóch chłopaków.
-Gibbo! – jeden z nich minął mnie pośpiesznie, ale już wiedziałam, że mój wybawiciel- oprawca właśnie obrócił się w moją stronę. Przygryzłam dolną wargę i mocno zacisnęłam powieki.
-Nicole?! – głos Gibbsa poniósł się korytarzem, a ja już nie wiedziałam czy mam uciekać, czy może jednak zostać. W porę przypomniałam sobie o tym drugim piłkarzu, który stał teraz naprzeciwko mnie i uważnie mi się przyglądał. Wysoki ciemny blondyn zmierzył mnie właśnie swoimi brązowymi, a może i zielonymi oczami. Miałam ochotę schować głowę w piasek, ale nie mogłam.
-Nick? – poczułam jak ktoś złapał mnie za nadgarstek i obrócił w swoją stronę. – Przyszłaś… W koszulce…
Uśmiech na jego twarzy i te dołeczki, który tak rzadko się uwidaczniały wynagrodziły mi wszystko. Kiwnęłam jedynie głową, a później bez większego zastanowienia wtuliłam się w jego tors. Nie obchodziło mnie to, że gdzieś za jegi plecami stoi Susie, a obok nas jego koledzy. Chciałam się do niego przytulić i teraz to robiłam. Powoli odsunęłam swoją twarz od jego ramienia i uważnie przyjrzałam się jego wargom, ślad po wczorajszej bójce w dalszym ciągu był doskonale widoczny. Lekko się uśmiechnęłam i opuszkami palców przejechałam po ranie.
-Jeszcze raz dziękuję. Gdyby nie Ty…. – westchnęłam, a chwilę później ponownie się w niego wtuliłam.
Pierwszy raz musiałam przyznać, że w końcu było mi dobrze, że to właśnie w ramionach Kierana czułam się bezpiecznie.





Biegałam po mieszkaniu jak głupia i zbierałam swoje ubrania, które chwilę później pospiesznie upychałam w szafie, to samo robiłam z butami i całą resztą rzeczy porozrzucaną głównie po salonie. Jakiś czas temu Gibbo napisał, że będzie u mnie za pół godziny. Nie wiedziałam czy od odczytania tej wiadomości minęło już 20 czy może 25 minut co świadczyło o tym, że zwyczajnie nie mam czasu.

Dźwięk dzwonka do drzwi sprawił, że podskoczyłam jak głupia i pobiegłam do drzwi. Nacisnęłam na klamkę, otworzyłam drzwi i nie spoglądając nawet na gościa swój wzrok skierowałam na mój strój.
-Nie patrz… - jęknęłam starając się jak najszybciej uciec do sypialni, ale odpowiedział mi tylko śmiech i ramię Kierana obejmujące mnie na wysokości brzucha.
-Ślicznie wyglądasz – zaśmiał się w moją szyję i podając mi bukiet kwiatów.
-A to za co? – uważnie przyjrzałam się czerwonym różom, spoczywającym w moich dłoniach.
- Za to, że od ostatniego meczu minął prawie tydzień, moja żółta koszulka pewnie dalej wisi na twoim łóżku i obejrzysz dzisiaj ze mną mecz Anglii, a w niedziele pojedziemy na mecz Jaya.
Obróciłam się  w jego stronę i lekko uśmiechnęłam. Od mojej wizyty na stadionie coś między nami się zmieniło, sama jednak nie wiedziałam, co to, a Kieran nie kwapił się by to zdefiniować.
-A co  z sobotą? – zaśmiałam się cicho, nie odrywając wzroku od jego oczu.
-Sobota jest już za parę godzin, więc pewnie… - zamyślił się skupiając swoje spojrzenie teraz gdzieś poniżej moich oczu.
-Nie mów – zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. – Po prostu mnie zaskocz. I Twoja koszulka… Skąd wiedziałeś?




Leżałam na ramieniu Kierana, ale zamiast skupiać się na ekranie telewizora od jakiegoś czasu leżałam odwrócona do niego tyłkiem i patrzyłam na każdy grymas malujący się na twarzy mojego przyjaciela z dzieciństwa. Tęskniłam za nim naprawdę mocno. Zacisnęłam w swojej dłoni kawałek jego koszulki i mocniej się w niego wtuliłam.
-Co jest? – mruknął ledwo przytomnie, w końcu Anglia wygrywała już 4:0, a mecz lada chwila miał się skończyć.
-Myślę tylko, że jesteś całkiem fajną przytulanką – cicho się zaśmiałam.
-Jak byłem młodszy to też tak mówiłaś… - westchnął obejmując mnie na wysokości biodra.
-Tylko wtedy zazwyczaj przytulałam się po seksie, a teraz…
-Przed. – przerwał mi, a po chwili poczułam jego usta na moich.
Pierwszy raz od tak dawna przypomniał mi ich smak i to jak doskonale potrafi całować. A może nigdy wcześniej nie umiał całować tak jak teraz? Może praktyka jednak czyniła mistrza, a on przecież często trenował z Susie. Dopiero myśl o jego dziewczynie sprawiła, że odsunęłam się bezpieczną odległość.
-Ty masz dziewczynę… - mruknęłam, mierząc go wzrokiem.
-Już niedługo… - westchnął. – Przestań Nicole… Oboje tego chcemy.
Tak cholernie dobrze mnie znał. Znał mnie do tego stopnia, że wiedział, co, kiedy i z kim mam ochotę robić. Dlatego teraz też wiedział, że miałam ochotę całować go do utraty tchu, a chwilę później być może skosztować w pełni jego dorosłego ciała. Chciałam go poznać od nowa, w każdym, nawet najmniejszym calu. Przy nim zawsze stawałam się złą dziewczynką. Od dziecka sprowadzał mnie na złe drogi.






Rano przebudził mnie silny uścisk Kierana i światło wpadające do mojej sypialni. Promienie niefortunnie padły tuż nad moim nosem, rażąc mnie tym samym w oczy. Dlatego zaraz po przetarciu powiek mój wzrok padł na słodko śpiącego Kierana. Sprawcy tego całego zamieszania, tego, że moje ubrania walały się gdzieś w salonie, a jego bokserki leżały na podłodze w mojej sypialni. On sam zaś słodko spał, jak ten chłopiec, z którym bawiłam się dawniej w ogrodzie, albo ten który ze mną biegał za piłką. Ostrożnie dotknęłam jego skroni i przejechałam po niej swoją dłonią. Nie zareagował, nadal spał, twardo jak kamień. I z jednej strony mnie to cieszyło i dawało jakieś pole do manewru, tudzież ucieczki. Z drugiej zaś….
-Kieran… - cicho westchnęłam szturchając go lekko w bok.
-Hmm? – mruknął nie otwierając nawet oczu.
-Nie musisz jechać do Susie? – mruknęłam wtulając się w poduszkę.
-Nie. Przez cały weekend jesteśmy tylko my. – spojrzałam na niego ze zdziwieniem, ale faktem było to, że zdawałam sobie sprawę, że po tych dwóch dniach wszystko wróci do normy. Teraz mogłam się nim cieszyć i rozkoszować.




~*~

Dzisiaj krócej i zdecydowanie słabiej. To chyba rozdział, który lubię najmniej ale no cóż... I taki musiał się pojawić. Mam nadzieję, że jednak nie zniechęci Was na tyle mocno, ze nie dotrzymacie do końca. Zostały 3 rozdziały + epilog. 
Nie będę się tutaj więcej rozpisywać dodam tylko: Get Well Soon Pat!

piątek, 15 listopada 2013

Chapter III

Even if the sky was crashing down 
And no light of day was to be found
I will never break down





- Nie powinieneś nigdzie lecieć… - spojrzałam najpierw na Kierana, a później na jego plaster na łuku brwiowym.
-Przestań. – zaśmiał się. – Boss mówi, że jest niewielkie prawdopodobieństwo, że dostanę znowu w to samo miejsce.
-Nie powinieneś… - mruknęłam ponownie.
-Nawet nie wiem, czy zagram. Nacho też leci. – w odpowiedzi jedynie pokręciłam głową. – Nie kręć nosem. Nicole….
-Kieran, nie podoba mi się ten pomysł, ok? – niemal warknęłam, ale przecież i tak nie mogłam nic zdziałać, dlatego opadłam na moje łóżko i zaczęłam  uważnie przyglądać się mojemu sufitowi.
-Polecę i przeżyje. Obiecuję. – zaśmiał się, a po chwili zamiast białego sufitu przed moimi oczami zaświtała ciemna twarz przyjaciela z dzieciństwa.
-Wyglądasz z tym plastrem jak jakiś wojownik – lekko się skrzywiłam. – A z tym limem… - ostrożnie dotknęłam okolic jego oka. – Jakbyś miał makijaż… Albo…. Jak szczeniaczek Gibbo! Duże oczka i takie lekko podpuchnięte oko. – zaśmiałam się ponownie.
-Żaden szczeniaczek… - mruknął, a po chwili wylądował na mnie przygniatając mnie do materca.
-Kieran… - zaśmiałam się. – To było zabawne jak mieliśmy naście lat. Teraz miażdżysz mnie, moje cycki i naruszasz strefę mojej intymności. Jesteś kurwa ciężki!
-Strefę Twojej intymności? – zaśmiał się, patrząc mi w oczy. – Kochanie, już dawno ją naruszyłem.
-A leć już do tej pierdzielonej Turcji… - bąknęłam przewracając oczami.
-Czy Ci się to podoba, czy nie i tak bym poleciał. Taka praca… Dzięki niej mogę bawić się, gdziekolwiek chcę. – zaśmiał się ponownie, podnosząc się do pozycji siedzącej na moich biodrach
-Patrz! Ja mam tak samo! Bez pracy – wystawiłam język w dalszym ciągu uważnie mu się przyglądając, a chwilę później ostrożnie kładąc swoje dłonie na jego torsie. – Nie masz żadnego fajnego i wolnego kolegi piłkarza?
-Czemu pytasz? – zmarszczył brwi, w dalszym ciągu mi się przyglądając.
-Chyba pora znaleźć faceta i zacząć układać sobie życie. – westchnęłam. – A wiesz z takim posagiem muszę mierzyć wysoko.
-Nie będę Cię swatać z tymi idiotami. – burknął, podciągając mnie do góry. – Jedyny słuszny kandydat siedzi właśnie na Tobie.





Siedziałam na kawałku trawy i patrzyłam na Kierana, który właśnie spędzał ostatnie minuty na treningu. Obiecałam mu, że dzisiaj na niego poczekam, dlatego teraz plotłam jakieś dziwne bransoletki z trawy i czekałam na zakończenie tego czegoś nazywanego treningiem sportowym. 
-Tak sobie myślałem… – wyrósł nade mną, niczym spod ziemi, a następnie podał mi dłoń i podniósł do góry. – Jak będziemy starzy, bezdzietni i samotni…
-To zawsze będziemy mogli na siebie liczyć. – spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam i jestem pewna, że gdyby nie koledzy chłopaka, na pewno bym go pocałowała.
-Właściwie to…. Cholera! – warknął potykając się o chodnik. – Jak skończę 30 lat i ciągle będę piłkarzem to na pewno będę chciał mieć rodzinę.
Spojrzałam na niego, a chwilę później wybuchłam śmiechem.
-O nie, więcej Gibbsów? Nie zgadzam się !
-Jak skończę 30 lat i nie będę mieć nikogo to chcę być z Tobą. Obiecaj mi to, Nick…
-Ja nie będę mieć jeszcze trzydziestki… - zaśmiałam się, a chwilę później zawisłam na jego szyi. – Obiecuję. Obiecuję Gibbo.






Sam nie wiedziałem, co robiłem w tym polu karnym i dlaczego włączył się we mnie strzelecki instynkt. Lubiłem wędrować do przodu, ale nie w meczach o wszystko, nie przy takim wyniku. Ale teraz było za późno, bo prosto pod nogi dostałem wymarzoną piłkę od Theo. Niewiele się zastanawiając huknąłem prosto w bramkę i….
-GOOOL! – głos speakera potoczył się po trybunach, a kibice, którzy byli tu dla nas zawyli z radości.
 Przebiegłem kilka metrów, całując przy tym swój nadgarstek. Sam nie wiem, czemu to zrobiłem, musiałem po prostu zaprezentować jakąś cieszynkę. Wiedziałem, że i tak nikt nie będzie o to pytał. Długo nie czekałem na to, aż w moich ramionach znajdzie się Walcott, a chwilę później otoczy mnie cała reszta drużyny.  Czułem wiszącego, gdzieś nade mną Jacka, który krzyczał z radości do mojego ucha i czułem jak, któryś z chłopaków całuje mnie w głowę. Nicole nie miała racji, powinienem był grać od samego początku. Już szykowałem dla niej swoją triumfalną mowę, kiedy przeszył mnie ból. Łzy same podeszły do moich oczu i zaczęły ciec, odruchowo złapałem za miejsce, które kilka dni temu zszywał lekarz.
-Co jest, Gibbo? Płaczesz? – do moich uszu dotarł lekko rozbawiony głos Theo.
Łatwo było im się śmiać, oni właśnie cieszyli się z prowadzenia, podczas gdy mnie przeszywał tylko mi znany ból. Aktualnie mógł go znać jeszcze tylko Laurent, ale ten właśnie spędzał mecz w szatni.
-Odpadł mi plaster? Co ze  szwami? – warknąłem przebiegając teraz obok niego w stronę naszej połowy.
-Nic Ci nie jest. Przeżyjesz – zaśmiał się ponownie.
-Masz nikomu nie mówić… - warknąłem, układając już w swojej głowie obraz siebie samego jako małej zapłakanej dziewczynki, bojącej się pająków.
– Weź się stary w garść. – rzuciłem sam do siebie. – Nie bądź gorszy niż Susie.





W czwartkowe popołudnie właśnie miałam wyjść na zakupy, kiedy otwierając drzwi zastałam w nich Kierana z jakimś pakunkiem owiniętym kolorowym papierem i wstążką.
-Albo przespałam więcej niż jedną noc, albo ciągle nie ma Świąt Bożego Narodzenia… - spojrzałam na niego z dystansem, a następnie wpuściłam do domu.
-Wiem – zaśmiał się. – To po prostu taki tam drobiazg z Istanbułu… Za tą pomoc jak mnie szyli…
Ostrożnie mu się przyjrzałam, jakby podświadomie, chcąc sprawdzić czy z jego szwami na pewno wszystko w porządku. Nic się nie zmieniło, nie miałam racji. Mógł zacząć triumfować, dlatego pewnie przywiózł mi to coś… Ostrożnie zaczęłam odwijać papier, jakby w obawie, że to coś, co jest w środku za chwilę wybuchnie. Poczułam jak Kieran obejmuje mnie w pasie i przyciąga bliżej siebie, skupiając swój wzrok podobnie jak ja na upominku. Ostrożnie zerwałam ostatnią warstwę papieru, a moim oczom ukazała się prześliczna torebka od Prady. Doskonale pasowała do tej nowej skórzanej kurtki, którą kupiłam w miniony weekend. Ponadto przez jej ramiączka przewieszona była jedwabna apaszka o kremowym kolorze.
-Dziękuję…. – uśmiechnęłam się szeroko, zawieszając swoje ręce na jego szyi i mocno się przytulając do jego umięśnionego ciała.
-Otwórz torebkę… - szepnął, a jego dłoń niefortunnie powędrowała, gdzieś na moje biodro. O dziwo, jego dotyk mnie nie krępował, nie przerażał, ani nie działał na mnie w jakiś negatywny sposób. Czułam się jakbym go doskonale znała i za nim tęskniła, dlatego teraz bez jakiegokolwiek protestu złapałam za zamek torebki i go rozpięłam. Moim oczom ukazał się żółty kawałek materiału, a kiedy go wyciągnęłam dostrzegłam numerek 28 i nazwisko Gibbs. Prychnęłam jedynie śmiechem, a chwilę później poczułam jak przyciąga mnie bliżej siebie.
-Jak kiedyś uda mi się zaciągnąć Cię na mój mecz to usiądziesz w tej koszulce. – mruknął, gdzieś nad moją głową, a chwilę później poczułam jak opiera o nią swój podbródek.
-Napijesz się czegoś? – westchnęłam, przejeżdżając swoją dłonią po jego mostku.
Brakowało mi go, tak strasznie mocno, że chyba byłam w stanie zrobić wszystko, żeby tu został, wliczając ściągnięcie z siebie ubrań i zrobienie tego samego z jego ciuchami. Na szczęście nie było to konieczne. Mogliśmy spędzać czas razem, niekoniecznie zbliżając się do siebie cieleśnie.






Obudziłam się rano, czując na sobie czyjeś ramię. Poczułam ból szyi, spowodowany najprawdopodobniej złym ułożeniem w nocy. Obróciłam się w stronę, z której docierała do mnie ta ręka i lekko się uśmiechnęłam następnie całując jej właściciela w policzek.
-Hej… - szepnęłam cicho, a następnie złapałam za kawałek żółtego materiału, który spoczywał na moim ciele.
Wczoraj  po namowach Kierana przymierzyłam jego koszulkę, a kiedy zrozumiał, że jest przyduża zaproponował mi zrobienie z niej sukienki, a ja? Nie miałam serca jej z siebie ściągać i patrzeć na jego smutną twarz, dlatego postąpiłam zgodnie z jego instrukcjami, a w efekcie w niej zasnęłam.
-Zostałeś jednak na noc? – mruknęłam w stronę sennego chłopaka.
-Zostałem? – widziałam jak spojrzał na mnie lekko rozkojarzony, a po chwili z plaskiem uderzył się w czoło. – Miałem jechać do Susie…
-A ja na zakupy – zaśmiałam się, ponownie wtulając się w jego tors. – Zamiast tego spędziliśmy popołudnie i noc razem w czysto przyjacielskich relacjach.
-Mhmm… - mruknął. – To nie jest śmieszne. Ona mnie zabije… - po chwili odsunął się ode mnie i zaczął szukać swojego telefonu. – Nie rozmawiałem z nią od wtorku. Kurwa! Kiedyś byłem jej wierny jak pies…
-Shhh…. – spojrzałam mu w oczy, a chwilę później wskazałam telefon leżący na nocnej półce. – Nadal jesteś jej wierny.
-Widzisz co się dzieje? – burknął podnosząc się do pozycji siedzącej. – Przylatujesz z powrotem i nie mija miesiąc od kiedy wiem, że Ty to Ty i wariuję. Przedkładam Cię nad wszystko. Za półgodziny mam trening, na który pewnie nie zdążę, bo chcę Cię zabrać na te zakupy, bo masz pustą lodówkę …
-Wezmę taksówkę – przerwałam, patrząc mu w oczy i w dalszym ciągu będąc w lekkim szoku, tego co powiedział. – Nie musisz mnie nad nic przedkładać….
-Może i nie muszę, ale chcę. – westchnął, podnosząc się z łóżka i sięgając po swoje spodnie. – I chcę jeszcze jednego, Nick…
Spojrzałam na niego, unosząc lekko do góry jedną brew.
-Chcę w końcu zajrzeć pod tą koszulkę i sprawdzić jak bardzo się zmieniłaś – poczułam jak moje policzki zaczynają się czerwienić. – Chcę Cię w końcu przelecieć, trochę lepiej niż dawniej… Także tyle by było z mojej wierności…







Patrzyłam w okno i liczyłam krople deszczu spadające na mój parapet. Ulewa  z zachodniego Londynu przetransportowała się właśnie nad Highbury. Gorący kubek wypełniony kawą z mlekiem przyjemnie ogrzewał moje dłonie i sprawiał, że to mieszkanie i moje życie wydawały się aktualnie mniej puste. Pierwszy raz obejrzałam w telewizji mecz Kierana. Nie wiedziałam czy to przez to, co ostatnio mi powiedział, czy może dlatego, że naprawdę się nudziłam. Na samą myśl o przemoczonym do suchej nitki Kieranie, przebierającym się w szatni na drugim końcu miasta przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Sama nie wiem, co się działo ze mną od kilku dni, ale widocznie ciągnęło mnie do niego. Brązowa torebka z logiem Prady stała się moją ulubioną, a kremowa chusta ulubionym dodatkiem. Mogłabym nosić je codziennie, podobnie jak tą żółtą koszulkę, która prawdopodobnie wisiała teraz na ramie mojego łóżka.
-Jesteś idiotką, Nicole… - rzuciłam sama do siebie i zajęłam się ponownie liczeniem kropel deszczu.
Kieran nie odzywał się do mnie od piątkowego poranku, zupełnie jakby chciał wszystko wymazać. I mimo, że mijał dzisiaj dopiero drugi dzień, to w mojej głowie odzywało się jakieś głupie poczucie winy, że może faktycznie niepotrzebnie tu przyleciałam, pojawiłam się w jego życiu i na nowo w nim zamieszałam. Złapałam za telefon leżący na parapecie i pospiesznie wystukałam wiadomość:
Przepraszam. Nigdy nie chciałam namieszać Ci w głowie. Może lepiej będzie jak od siebie odpoczniemy? N.
Wybrałam numer Kierana i po chwili zawahania nacisnęłam wyślij. Wiadomość poszła w świat, a jego telefon zapewne zadzwonił, schowany gdzieś na dnie sportowej torby, leżącej w zatłoczonej i gwarnej szatni drużyny gości. Jeszcze nie wiedziałam, że tej odpowiedzi nie doczekam się ani dzisiaj, ani jutro, ani pojutrze. Sama nie wiem po co w ogóle to napisałam. Dlaczego miałam nadzieję, że odpisze i w jakim celu tak usilnie zabiegałam o jego uwagę? Nie byliśmy już parą nastolatków,  która sypiała ze sobą dla zabawy odsuwając gdzieś na bok jakiekolwiek uczucia. Ja nie byłam już tą małą i bezbronną Nicole zdaną tylko i wyłącznie na uwagę Kierana. Dorosłam, musiałam udowodnić to sobie samej.




Był środek tygodnia, ale to wcale nie trzymało mnie z dala od Soho. Dobre jedzenie, drinki i kluby. Miejsce dla mnie. Nie zważając na ludzi zapraszających do swoich lokali weszłam do pierwszego lepszego klubu. Pech chciał, że wychodząc na miasto napisałam Jaydonowi, że gdybym zaginęła to byłam na Soho zatopić smutki i udowodnić sobie parę rzeczy. W gruncie rzeczy ten wypad do dzielnicy angielskiej rozpusty skończył się dla mnie katastrofą.
Niemal leżałam na barze przyglądając się facetowi, który za punkt honorowy postawił sobie dzisiejszego wieczoru poderwanie mnie, upicie, a następnie zaciągnięcie do łóżka. Dwa pierwsze punkty wychodziły mu nawet bez zarzutu, z ostatnim miał pecha. Od kiedy wyjechałam do Polski nie spałam z nikim innym niż Kieran i mimo, że miałam sobie udowodnić, że potrafię bez niego żyć, to czułam że to nie jest dobry moment na zerwanie z tym ‘nałogiem’. Facet był ode mnie starszy, mógł być starszy nawet od Gibbsów, ale nie zwracałam uwagi, bo stawiał dobre drinki. Tylko te z najwyższej półki. Od jakiejś godziny nie zwracałam już nawet uwagi na jego paplaninę, a jedynie podśmiewywałam się pod nosem, udając że jest tak zabawny. I wszystko byłoby w porządku, gdybym nie poczuła jego dłoni na moim udzie i nie zrozumiałabym, że wcale nie chciałam jej tam poczuć. Długie palce lekko zacisnęły się na mojej skórze, a ja poczułam jak zaczęłam się trzęść. Pierwszy raz zaczynałam się bać jakiegoś niewinnego flirtu. Facet zdecydowanie uświadomił mnie właśnie, że bez wizyty w jego mieszkaniu albo klubowej łazience nie opuszczę tego lokalu. Jedyne co mi pozostało to robienie dobrej miny do złej gry i modlenie się w duchu o cud.
Mój cud przyszedł szybciej niż myślałam.
-Ekhm! – nad moim uchem rozległo się wyraźne chrząknięcie, a ja jak głupia podskoczyłam na siedzeniu, dopiero później się obróciłam i widząc twarz Kierana poczułam ulgę. – Możemy porozmawiać?
Już miałam się podnieść i uciec z nim, chociażby na drugi koniec Londynu, kiedy głos zabrał amant, który pilnował mnie całą noc. Oczywiście, o ile to można nazwać pilnowaniem.
-Koleżko… Dziewczyna jest ze mną, zobacz lepiej jak dużo tu masz dziewczyn. Na pewno znajdziesz jakąś dla siebie.
-To mój brat? – rzuciłam lekko powątpiewającym głosem i posłałam facetowi podobne spojrzenie, w efekcie tylko się zaśmiał.
-Brat? A to mi dobre! – kolejna salwa śmiechu zaburzyła mój proces myślowy. – Nie nabiorę się na to. Jesteście różnej karnacji, zupełnie różnej. Brat! – powtórzył jak echo i ponownie się zaśmiał.
-Może i nie jestem jej bratem, ale jedno jest pewne… - Kieran przybrał poważny wyraz twarzy. – Wypiła dzisiaj za dużo i ktoś musi ją sprzątnąć do domu. Jej domu.
-Pozwolisz, że się tym zajmę? – burknął gbur, sama nie wiem, co mnie podkusiło, że spędziłam  z nim niemal całą imprezę. Poczułam jak zacisnął  swoją dłoń mocniej na moim udzie i syknęłam z bólu.
-Koleżko… - ironiczny głos Kierana sprawił, że mimo wszystko lekko się uśmiechnęłam. – Ona nie potrzebuje Twojego towarzystwa. Jak masz jakiś problem to załatw go ze mną, a nie z nią.
Poczułam jak chłodna dłoń odsuwa się z mojej nogi, a facet podniósł się i zrównał z Kieranem. Był od niego niewiele wyższy, ale sama nie wiem, kto aktualnie miał bardziej wojowniczy wyraz twarzy.
-Nick…. – szept Kierana wyrwał mnie teraz z moich własnych myśli. – Moje auto stoi za klubem. Wsiądź i poczekaj…. – zobaczyłam jak wyciąga w moją stronę kluczyki, które bez zawahania złapałam, a następnie z moją torebką dosłownie wybiegłam z lokalu.



Siedziałam w zamkniętym samochodzie i nerwowo uderzałam paznokciami o skórzaną tapicerkę. Kilka sekund temu podskoczyłam ze strachu pod wpływem cichego pukania do przeciwnej szyby. Kieran informował mnie, że chce dostać się do środka, a później odpalić auto i odjechać do domu. Teraz wsiadał trzymając się za dolną wargę.
-Co Ci? – uważnie mu się przyjrzałam, odciągając następnie jego dłoń  z ust. Moim oczom ukazała się rozwalona i krwawiąca warga. Pospiesznie wyciągnęłam z torebki chusteczkę, a następnie przyłożyłam ją do jego ust.
-Pieprzony fan Spurs – wzruszył ramionami uważnie mi się przyglądając. – Jesteś cała?
-Ja tak, ale… Co Ty tu w ogóle robiłeś?! – spojrzałam na niego z poważnym wyrazem twarzy. – Nie grasz jutro jakiegoś meczu?
-A czy to jest ważne? – westchnął. – Jak widać potrzebowałaś mnie. Dobrze, że Jay mi powiedział, że od godziny nie odbierasz telefonu. Jechałem do hotelu, więc po drodze wpadłem…
-Kieran! – skarciłam go wzorkiem.
-No co?! – spojrzał na mnie zdziwiony. – Odstawiam Cię do domu i uciekam do drużyny. Nie bój się…
Nieco mocniej docisnęłam chusteczkę, sprawiając, że ten syknął z bólu w dalszym ciągu mi się przyglądając. Mimowolnie spojrzałam w jego ciemne tęczówki i wtedy to się stało. Poczułam się jakbym miała znowu naście lat i leżała obok niego na łóżku. Okryta jedynie prześcieradłem, które zaplątane, gdzieś między moimi nogami i jego zastępowało kołdrę od jakiegoś czasu spoczywającą na podłodze i zasłaniało nasze najbardziej intymne części ciała. Powoli podsunęłam się bliżej, zupełnie nie zważając na to, że dzieląca nas odległość zmalała. Jego nos znajdował się zaledwie kilka centymetrów od mojego, a nas dzieliły tylko oddzielne siedzenia w samochodzie. Ponownie skupiłam swój wzrok na chusteczce, która została już przekrwiona na wylot.
-A jak nie zagoi się do jutra? – mruknęłam cicho.
-Powiem, że przez sen uderzyłem się o szafkę czy coś… - westchnął, a ja poczułam jak ciepłe powietrze z jego ust wylądowało na moim dekolcie.
-Dziękuje, Kieran… - szepnęłam, nie patrząc w jego oczy.
-Za co? – albo przez tą krew zamroczyło go całkowicie, albo właśnie próbował udawać, że nie ma tematu.
-Za to, że wpadłeś i mnie ocaliłeś. Niczym książę na białym rumaku… – zaśmiałam się lekko, odsuwając chusteczkę od jego ust i dotykając ich palcem. – Znowu przedłożyłeś mnie nad coś…
-To nie biały rumak, tylko Range Rover… - zaśmiał się, patrząc mi w oczy. – Zatamowałaś już to krwawienie? Chciałbym stąd jechać….
Ponownie dotknęłam jego ust swoimi palcami, a kiedy tylko poczułam jak zadrżały pospiesznie odciągnęłam dłoń i jak spłoszona antylopa złapałam za pas i szybko go zapięłam.

-Jedźmy… 


~*~

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Czemu nie dodałam nic w ubiegłym tygodniu? Porwali mnie do Wrocławia i niestety nie było jak, a tydzień był dość zakręcony. Mam nadzieję, że rozdział na prawie 3000 słów Wam to wynagrodzi.
Rozdział dodaje teraz, ale poinformuję Was rano. Pozdrawiam!